A mimo to nie widać tłumu chętnych, którzy chcą mierzyć się z trudnymi tematami, bo tak się składa, że w Polsce nie jest to punktem wyjścia do wielkiego życiowego sukcesu. Raczej odwrotnie - to autorzy "demaskatorskich" książek stawiani są pod pręgierzem i to na nich, a nie na bohaterów ich wielomiesięcznych śledztw, spadają czasem ciężkie razy.
Pod pręgierzem
Zyzak jest historykiem, więc jego książka będąca przeróbką pracy naukowej wywołała namiętne debaty o warsztacie badacza. Czy ma on prawo, jak dziennikarz, powoływać się na anonimowe relacje? I czy prace naukowe mogą dotyczyć tak świeżych wydarzeń, mających wciąż aktualne konsekwencje polityczne? Czy uczony może się w ogóle zajmować osobami żyjącymi? Utytułowani historycy nie potrafią się co do tego zgodzić, toczą debaty na naszych oczach. Te dylematy trudno jest rozstrzygać nam, laikom.
Wiele wskazuje na to, że naukowcy krytyczni wobec warsztatu Zyzaka, ale też w wielu wypadkach zaangażowani w polityczną obronę Wałęsy, nie ułatwią mu dalszej kariery. Krótko mówiąc, zarobi dużo pieniędzy, ale nie będzie miał przyszłości. Zwłaszcza skoro już dziś niechętne młodemu historykowi media pilnują, aby pozostający pod pręgierzem IPN nie przedłużał z nim przypadkiem umowy o pracę.
Tyle że w polskiej praktyce nie widać wielkiej różnicy między sytuacją naukowca i dziennikarza. Sytuacja, w której premier poświęca swoje groźne wystąpienia konkretnej książce, nie zachęca nikogo do wychylania się. Przykłady z przeszłości, zresztą nieliczne, też raczej deprymują ewentualnych śmiałków.
Posłańcy złych wiadomości
Inga Rosińska i Paweł Rabiej mieli po 21 lat, kiedy na rynku pojawiła się ich książka "Kim pan jest, panie Wachowski". Oboje (wówczas studenci) współpracowali z radiową "Trójką" i przyglądając się, jak Monika Olejnik bezskutecznie próbuje zaprosić do studia słynnego "kapciowego" Wałęsy - doszli do wniosku, że dobrze byłoby prześledzić jego życiorys.
Poświęcili na to siedem miesięcy, przepytali około stu rozmówców, wiele weekendów spędzili na Wybrzeżu. Dzięki kontaktom wydawnictwa (było to nieistniejące już BGW, które drukowało w wielkich nakładach pozycje z PRL-owskimi dygnitarzami w głównych rolach) mogli skorzystać z zasobów MSW i dotrzeć w ten sposób do paszportów Wachowskiego z lat 80., który wiele w tamtym czasie podróżował. Przekopali też gigantyczne archiwum PAP w poszukiwaniu zdjęć Wachowskiego z Wałęsą, które potwierdzały ich zażyłość jeszcze z czasów PRL.
Zafascynowani amerykańską literaturą faktu, która każe zobaczyć wszystko na własne oczy, potraktowali swoje śledztwo jak najbardziej dosłownie - przez kilka dni siedzieli nawet w krzakach przed domem Wachowskiego, by zweryfikować pogłoski o jego nieformalnych kontaktach z generalicją i wysokimi oficerami tajnych służb. Nie bali się sięgnąć po prowokację - poprosili kolegę, by podszył się pod biznesmena, który posiada informacje mogące skompromitować Kaczyńskich (wówczas głównych wrogów Wachowskiego). Fałszywy biznesmen zadzwonił do Belwederu i przedstawiając się jako wróg Kaczyńskich, został natychmiast połączony z samym Wachowskim (co autorom książki nigdy się nie udało). "Myśleliśmy wtedy, że fajnie byłoby do końca życia pisać takie książki. Nie baliśmy się niczego. Nie mieliśmy zresztą wtedy nic do stracenia" - wspomina Rabiej.
Książka sprzedała się rewelacyjnie - z rynku zniknęło sto tysięcy egzemplarzy, a młodzi autorzy hitowej pozycji stracili w "Trójce" pracę. Jedni zarzucali im wysługiwanie się postkomunistom, którzy chcieli zniszczyć solidarnościowy mit, inni działanie na zlecenie braci Kaczyńskich. Najbliżsi byli wystraszeni wizją dalszych represji ze strony wszechwładnego Wachowskiego. Koledzy z redakcji zaczęli traktować ich z dystansem, niezadowoleni, że "Trójka" została wciągnięta w sam środek politycznej awantury. W efekcie dwójka młodych dziennikarzy, która postanowiła wyjaśnić największą zagadkę na ówczesnych szczytach władzy, została uznana za parę awanturników o niejasnych intencjach.
Nie napisali już potem żadnej książki wyjaśniającej wielkie tajemnice i raczej nie napiszą. Od krajowej polityki trzymają się z daleka. Rosińska najpierw zatrudniła się w reklamie, potem zajęła się tematyką europejską. Dziś jest brukselską korespondentką TVN 24 i zgarnia nagrody za profesjonalne relacje o Unii Europejskiej. To ją prezydent Lech Kaczyński określił niedawno mianem "małpy w czerwonym". Podobno powodem niechęci prezydenta do dziennikarki jest to, że nie chciała wystąpić jako świadek na jego procesie z Wachowskim.
Rabiej próbował szczęścia w telewizyjnej "Panoramie", ale po trzech miesiącach i tam podziękowano mu za współpracę. Zniknął z mediów publicznych, w których Belweder miał wtedy ogromne wpływy. Zainteresował się tematyką gospodarczą, stanął na czele wydawnictwa Business Press, wprowadzał na rynek Harvard Business Review. Dziś prowadzi firmę doradczą i radzi, jak budować długoterminowe relacje z kluczowymi klientami. Niektórzy kojarzą go jeszcze z książką o Wachowskim: "Szczerze mówiąc, z punktu widzenia mojej kariery nie był to dobry sposób, by wejść na rynek pracy" - przyznaje.
Doskonały debiut - i starczy
Równie szybko skończyła się kariera dziennikarki Radia Eska Agaty Chróścickiej, która podczas kampanii prezydenckiej w 1995 r. opublikowała książkę "Kwaśniewski jestem". Była to pierwsza kompletna biografia lidera SLD. Chróścicka zrobiła rzeczy, które były powinnością świata mediów - na przykład pojechała do Białogardu, rodzinnego miasta polityka, porozmawiać z jego matką (tuż przed jej śmiercią), a także z sąsiadami, znajomymi.
Przeczesując jego biografię, ustaliła wtedy m.in., że brak mu wyższego wykształcenia, choć takie podawał jego komitet wyborczy. Tej informacji nie przedstawiła nawet w tonacji poważnego oskarżenia, raczej jako ciekawostkę. Stała się ona jednak potem jednym z ważnych tematów kampanii, a nawet formalnym argumentem na rzecz podważenia wyników wyborów.
Była chwalona. "Doskonały debiut, do którego - jak sądzę - niewiele trzeba będzie dodać w następnych wydaniach" - pisał Jacek Żakowski. A jednak i w tym przypadku książka nie okazała się trampoliną do wielkiej kariery. Zwłaszcza że Kwaśniewski wybory wygrał.
Agata Chróścicka, występując z "doskonałym debiutem", miała 30 lat i dosyć biegania za drobnymi newsami po Sejmie z mikrofonem Radia Eska. "Myślałam, że napiszę ciekawą książkę i to pozwoli mi robić poważniejsze rzeczy w poważniejszych mediach" - opowiada. Jej cieniutkie dziełko mocno skomplikowało drogę Kwaśniewskiego do prezydenckiego pałacu - nie tylko ujawniła, że nie jest on magistrem, lecz także przedstawiła go w zasadzie jako człowieka bez właściwości, który nigdy nie powinien zajść tak wysoko w polityce.
Już miała zaklepany etat w "Rzeczpospolitej", ale książka trafiła do księgarń, a Kwaśniewski wygrał. Okazało się, że etatu nie ma. Jej miejsce zajął dziennikarz z "Gazety Wyborczej". "Załamałam się kompletnie. Wpadłam wtedy na niedorzeczny pomysł, by poszukać pracy w <Wyborczej>. Umówiłam się z Adamem Michnikiem, który powiedział, że książka mu się podoba i chętnie się za mną umówi na wódkę, ale nigdy w życiu nie zatrudni mnie w swojej gazecie - wspomina była dziennikarka.
Chróścicka zniknęła z rynku. Przez moment była rzecznikiem UKiE, przed rokiem wydała poradnik "Jak zaplanować idealny ślub? Organizacja. Budżet. Odpowiedzi na trudne pytania". Dziś mieszka w Holandii, zajmuje się wychowywaniem niespełna rocznej córki i pisze thriller. "Nie chcę mieć nic wspólnego z polityką. Jak czytam w internecie, że jednego dnia Palikot coś powiedział, a drugiego ktoś mu odpowiedział i to jest główny temat dnia, to robi mi się słabo" - podsumowuje.
Chętnych autorów - brak
Czy potem podejmowano próby penetrowania rzeczywistości poprzez biografie znanych postaci? Parę razy tak. Grzegorz Indulski i Dariusz Wilczak pociągnęli temat Kwaśniewskiego, ujawniając wiele tajemnic jego prezydentury ("On. Kwaśniewski. Kulisy władzy"), a ich koledzy z "Newsweeka" Andrzej Stankiewicz i Piotr Śmiłowicz pokusili się o pierwszą biografię Donalda Tuska. Przyczynkiem do życiorysu Wałęsy były kontrowersyjne, ale z pewnością prowadzone z rozmachem badania Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka - zwłaszcza że ten pierwszy napisał też popularne opracowanie, kładąc nacisk na walkę Wałęsy jako prezydenta z lustracją.
To dużo? Raczej mało, zważywszy na potrzeby rynku. Stosunkowo cienka biografia Tuska okazała się rynkowym hitem (ponad 60 tys. sprzedaży, na dzisiejsze czasy bardzo dużo). Już chętniej sięgali wydawcy po formułę wywiadu rzeki. Ale te, choć bywają kopalnią wiedzy o opiniach i doświadczeniach ważnych postaci, a w konsekwencji ważnym źródłem historycznym, mają jedną słabość. Tajemnice biografii samych bohaterów wyświetlają jednak za ich zgodą.
Jeszcze skromniejszym wydaje się ten urobek w zestawieniu z innymi krajami: Anglią, Francją, Stanami Zjednoczonymi, gdzie jedna tylko kampania wyborcza przynosi z reguły po parę biografii głównych kandydatów. Ronald Reagan był amerykańskim prezydentem w latach 1981 - 1989. Już w pierwszym roku rządów stał się bohaterem trzech poważnych książek. Do dziś jest tematem ponad 30 - od dziennikarskich reportaży po prace akademickich historyków. Nawet uwzględniając różnice w wielkości amerykańskiego i polskiego rynku, te liczby powinny nas zawstydzić.
Andrzej Rosner, były wiceprezes Polskiej Izby Książki, który od lat prowadzi własne wydawnictwo, podejrzewa, że brak na naszym rynku książek zaglądających politykom i ważnym publicznym postaciom w życiorysy, może wynikać z ostrożności: "Na wydawcy ciąży odpowiedzialność prawna, więc gdy dojdzie do naruszenia dóbr osobistych np. znanego milionera, to poradzi sobie z tym tylko kolos z rzeszą dobrych prawników. Do tego dochodzi odpowiedzialność moralna. Bo czy można publikować hipotezy dotyczące ludzi żyjących?" - zastanawia się Rosner.
Jego zdaniem jednak przesądza oportunizm nie wydawców, lecz badaczy, którzy wolą tematy bezpieczniejsze. "Może rację mają ci historycy, którzy uważają, że nie ma sensu badać wydarzeń i oceniać ludzi, zanim nie minie pół wieku?" - zastanawia się Rosner, który sam był kiedyś historykiem-naukowcem, o książce Zyzaka ma złe zdanie i nigdy by jej nie wydał.
Jednak powtórzymy raz jeszcze - rzecz nie tylko w warsztatowych dylematach historyków. Komentuje Paweł Szwed, redaktor naczelny wydawnictwa "Świat książki": "To nie wina wydawców, bo im zależy na kontrowersyjnych tematach, które narobią szumu. Problem w autorach, którzy chcieliby i potrafiliby napisać ciekawą rzecz na kontrowersyjny temat. Od kilku lat szukamy autora porządnej biografii Wałęsy, który nie byłby ani jego gorącym zwolennikiem, ani przeciwnikiem i potrafiłby to ciekawie zrobić."
Zwierza się nam z kolei początkujący wydawca chcący się specjalizować w literaturze faktu: - Od śmierci Jacka Kuronia minęło 5 lat, od śmierci Bronisława Geremka - rok i nikt nie podejmuje się napisania biografii tak ważnych postaci. Szukamy potencjalnych autorów. Równie trudno znaleźć chętnego wśród profesjonalnych historyków, jak i wśród dziennikarzy.
Drobne haczyki w biografiach
Bronisław Geremek to dobry przykład. Był ważną postacią najnowszej historii Polski, czołowym strategiem "Solidarności", którego upór i zręczność zaważyły na żywotności tego zdelegalizowanego ruchu w latach 80. Miał znaczny wpływ na kształt instytucji III RP, na jej politykę zagraniczną. I jest w dodatku częścią rozdziału zamkniętego. Nie tylko zmarł, ale też formacja, której przez lata przewodził, Unia Wolności, zeszła w zasadzie z politycznej sceny.
To więc wymarzony temat - dla historyka lub politycznego dziennikarza. Równocześnie jednak to temat szalenie skomplikowany, wręcz drażliwy. Najbardziej odlegli od prawicy i życzliwi Geremkowi historycy przyznają nieoficjalnie, że niektóre fragmenty jego biografii są kontrowersyjne. Czy na przykład, pytają retorycznie, mógł kierować Centrum Kultury Polskiej w Paryżu w latach 1962 - 1965 bez autoryzacji PRL-owskich służb specjalnych? Wątpliwe. A czy po okresie wieloletniej aktywności młodego naukowca Geremka w PZPR zachowało się coś więcej niż jedna anegdota przytoczona po latach przez Jarosława Kaczyńskiego? W historii tej profesor spotyka osobę przez siebie skrzywdzoną w zakładzie weterynaryjnym. Ale opowiadał o tym oponent Geremka, można więc sprawę przemilczeć. Nie można byłoby wszakże przemilczeć bilansu tamtego okresu życia niewątpliwego bohatera "Solidarności", gdyby pisało się biografię. Więc książka taka nie powstaje - ani krytyczna, ani chwalcza, ani po prostu dociekliwa.
To samo dotyczy Jacka Kuronia z rozdziałem organizowania przez niego Czerwonego Harcerstwa w latach 50. czy Tadeusza Mazowieckiego z epizodem działalności w skrajnie ugodowej wobec komunistów katolickiej organizacji Pax. Zresztą nie trzeba nawet tych drastycznych, bardzo odległych wątków. Aby odstraszyć od pisania, wystarczą dylematy związane z wszelkimi formami współpracy z komunistyczną władzą czy choćby ze strategią antypeerelowskiej opozycji.
Tej obawie trudno się nawet dziwić - opisywanie i ocenianie tamtych czasów to rzeczywiście raj dla politycznych obsesjonatów i późno urodzonych, skłonnych załatwiać przy pomocy historii swoje całkowicie współczesne porachunki. Ale czy to wystarczy, aby się rozgrzeszyć z braku historycznych podsumowań?
Co jednak począć, skoro to temat niewygodny? Sam profesor Geremek zdążył podpisać przed śmiercią list w obronie Wałęsy "szkalowanego" przez Cenckiewicza i Gontarczyka, a życzliwe mu media i życzliwi intelektualiści są z pewnością gotowi protestować przeciw jakimkolwiek historycznym obrachunkom. Adam Michnik przedstawił profesora na jego pogrzebie jako ofiarę IPN. Gdyby w przyszłości jakiś historyk związany z Instytutem poważył się na rzeczywiste badania nad tą postacią, dowiedziałby się zapewne, że jest potwarcą, padlinożercą i spadkobiercą propagandzistów z Marca ’68. To, co by naprawdę napisał, miałoby niewielkie znaczenie.
Szkielety w szafach
Co zabawne, ta niechęć do historycznych obrachunków działa też w jakiejś mierze na korzyść zagorzałych przeciwników Geremka, Michnika czy Kuronia. Z grubsza rzecz biorąc, znamy na przykład słabe punkty biografii Antoniego Macierewicza. On sam wolałby zapomnieć o swojej młodzieńczej lewackiej fascynacji Che Guevarą, swoich wyznawców nie kłuje w oczy własną obecnością w KOR u boku Kuronia i Michnika, bo jego gazeta "Głos" wielokrotnie przedstawiała tę formację jako zbiorowisko "różowych". Szczerzy antykomuniści byliby wreszcie szczerze zdziwieni tym, że w 1984 r. dowodzona przez Macierewicza konspiracyjna grupa "Głosu" propagowała skądinąd całkowicie nierealną koncepcję porozumienia armii, Kościoła i opozycji, którą można by uznać za zawoalowaną formę ugody z Jaruzelskim. Wobec którego ówczesny Macierewicz żywił zresztą podobno jakieś złudzenia jako "polskiego patrioty" czy w każdym razie "lepszego komunisty".
Te wszystkie życiowe zakręty ważnej historycznej postaci to materiał na pasjonującą biografię. Która jednak nie powstaje, bo nie ma dobrego klimatu dla tego typu twórczości, nawet gdy chodzi o postaci niekochane przez establishment. Znaki zapytania wokół Macierewicza stają się co najwyżej tematem politycznych, słabo udokumentowanych docinków. Tym łatwiej mu je odpierać. I występować w roli jedynego sprawiedliwego.
Dla polityków taka sytuacja to raj, bo każdy z nich chciałby coś ukryć. Gdy bracia Jarosław i Lech Kaczyńscy zdecydowali się w 2005 r. na wywiad rzekę, uderzająca była ich troska o drobiazgi. Na przykład opisując dzieje swojej rodziny, starannie unikali wszelkiej identyfikacji z ziemiaństwem czy szlachtą - chodziło o to, aby nie drażnić plebejskich zwolenników i nie dawać argumentu do ręki konkurentom z Samoobrony.
Ale tak naprawdę ich sekrety są poważniejszej natury. Ich dogłębna biografia czy choćby poważna praca o polskiej polityce z początku lat 90. pozwoliłaby może udzielić wstępnej odpowiedzi na pytanie, jakie były wówczas ich plany. Czy chcieli przekształcić ośrodek prezydencki Wałęsy w silną strukturę realnej władzy? Jeśli tak, ich późniejszy konflikt z tym politykiem nabiera innego wymiaru. Czy budując siłę swojej partii - Porozumienia Centrum - wchodzili w układy ze służbami specjalnymi i postkomunistycznym biznesem? Jeśli tak, musimy spojrzeć nieco inaczej na ich program dekomunizacji. Ta tematyka już się pojawiła - głównie w formie publicystycznych oskarżeń i kontroskarżeń. A jest tematem na pasjonujące dziennikarskie lub historyczne śledztwo. Każdy jego wynik będzie oczywiście oprotestowany, a autor uznany za stronniczego. Ale warto spróbować. To dziś wszak czołowi aktorzy politycznej sceny.
Równie dociekliwe pytania warto by jednak zadać obecnemu premierowi Donaldowi Tuskowi i jego otoczeniu tworzącemu na początku lat 90. Kongres Liberalno-Demokratyczny. Podczas kampanii 2005 r. ludzie Tuska wręcz panicznie bali się powrotu do tamtych czasów. Przypomnienia nie tylko towarzyskich szaleństw liberałów opisanych przez Anastazję Potocką, ale także związków ich partyjnej działalności z nie zawsze czystym biznesem. Sztab wyborczy przeciwnika okazał się na to zbyt słaby. Czy bardziej by się poszczęściło badaczowi uzbrojonemu w miesiące wolnego czasu i sporą porcję adrenaliny?
Donald Tusk to zresztą żywy dowód na siłę także i innych sekretów, tych związanych z życiem rodzinnym. Dziś w dobie tabloidyzacji życia publicznego trudno się uchronić przed ich ujawnianiem w najbardziej brutalnej i politycznie niesprawiedliwej formie. Informacja o służbie członka rodziny w niemieckiej armii czy o częściowo niemieckim pochodzeniu babci będzie dla jednych tematem do zadumy nad specyfiką Pomorza, dla innych - polem dla politycznych spekulacji i oskarżeń. Lepiej jednak o tym powiedzieć. Po przegranej prezydenckiej kampanii nauczony bolesnym doświadczeniem Tusk uchylił wiele rodzinnych i osobistych tajemnic - w biografii Stankiewicza i Śmiłowicza, do której obszernie się wypowiadał.
Nie zmienia to faktu, że po takiej biografii w naturalny sposób przyjdzie czas na inne, na które polityk nie będzie miał już wpływu. Czy pójdą one drogą dalszego grzebania w rodzinnych tajemnicach? Trochę ich zostało - nawet losy owego mitycznego dziadka z Wehrmachtu Józefa Tuska nie zostały wyświetlone do końca. Czy też skoncentrują się na tajemnicach założycielskich III RP? Której Tusk był współzałożycielem - na równi z Wałęsą, Geremkiem czy Kaczyńskimi.
Skąd te fortuny?
To zapatrzenie się w obecnych największych nie oznacza, że nie czekają na rozwikłanie inne sekrety, może bardziej istotne dla zrozumienia natury naszego państwa. Nie przeoraliśmy się do końca przez tajemnice Wałęsy i Wachowskiego - pomimo kilku ważnych książek z "Lewym czerwcowym" na czele. Choć Chróścicka zaczęła, a Indulski i Wilczak ciągnęli proces odbrązowiania Kwaśniewskiego - od plotek z jego dworu po biznesowe uwikłania - nie mamy poczucia, że wiemy o nim wszystko. Na wyjaśnienie czeka też szerszy proces - zamiany władzy na pieniądze przez dawnych komunistów i przez służby specjalne na początku lat 90. Na razie znamy prace naukowe Jadwigi Staniszkis, sporo publicystyki, trochę dziennikarskich ustaleń - i niewiele więcej.
Wciąż tematem tabu są majątki obecnych milionerów. Nie wyjaśniono, skąd brały się dzisiejsze fortuny, powstałe zwykle na bazie firm polonijnych, koncesjonowanych przez komunistyczne władze i pozostających często pod kontrolą służb specjalnych. Jan Kulczyk pierwszy milion dostał, jak mówi, od ojca i dzięki temu mógł założyć swoją pierwsza firmę polonijną Interkulpol. Pozostaje kwestią otwartą, skąd Zygmunt Solorz miał pieniądze na założenie Polsatu. Jaki udział miała w tym pożyczka z FOZZ? Jedyna oficjalna wersja, jaką on sam głosi, jest nieprawdopodobna: "Na początku lat 90. miła pani w banku poradziła mu, żeby poszedł do FOZZ, bo tam łatwiej dostać pożyczkę. Więc poszedłem, poprosiłem i dostałem".
Gdy słyszymy o takich tematach, robi się groźnie i można zrozumieć naszych niezbyt potężnych wydawców, gdy przypominają o funduszach na najlepszych prawników. Jednak to chyba nie wszystko. Czy w Polsce nie ma drapieżnych biografii, bo problemem są autorytety gotowe podpisywać listy otwarte "w obronie dobrego imienia"? Czy stadny odruch różnych środowisk - od akademickich do medialnych - gotowych się przed takimi listami, a i przed nieformalnymi naciskami, uginać? A może totalne upartyjnienie każdej debaty, co zmieniło historyczny spór o zasługi Wałęsy w rozgrywkę między PO i PiS?
"Historia to bestseller, a Brytyjczycy wiedzą, jak o niej pisać" - ogłosił niedawno w wywiadzie dla "Wyborczej" Antony Beevor, znakomity historyk sprzedający miliony egzemplarzy swoich książek. Polacy nie mogą tak powiedzieć, zwłaszcza gdy przychodzi do rozliczania życia osób żyjących lub niedawno zmarłych.
Cyril Bouyeure, francuski autor dość zresztą chwalczej biografii Adama Michnika, dziwił się obawom wielu ludzi ze środowiska "Wyborczej", gdy przyszło im rozmawiać o swoim guru. Nie wiem, czy zdziwienie Francuza jest racjonalne. Wyobraźmy sobie książkę o francuskim magnacie medialnym i poszukiwanie rozmówców wśród jego współpracowników. Wiem natomiast, że jest paradoksem, iż pierwszy życiorys Michnika funduje nam cudzoziemiec.