Nie miejmy złudzeń: Polacy nie wsłuchiwali się w debatę premiera ze stoczniowcami. Liczyło się wrażenie. A ono nie było dobre. Donald Tusk zdominował elokwencją dwóch wystraszonych przedstawicieli mniejszych związków zawodowych. Zdominował, a przecież nie odniósł zwycięstwa. Nie mówił od rzeczy. Tyle że sytuacja była dla niego zbyt komfortowa.

Reklama

Ten spektakl nie służył niczemu. Ani nie uspokoił radykalizmu niereprezentowanej przed kamerami większości załogi. Ani chyba nie zadowolił samego premiera, nawet jeśli nie musiał się użerać z Karolem Guzikiewiczem. W przeprowadzonym naprędce na zamówienie TVN sondażu SMG/KRC aż 63 procent ankietowanych rząd obwiniło za okaleczenie debaty.

Czy to słuszny werdykt? Przypomnę, że na początku Donald Tusk umawiał się na spotkanie ze stoczniową „Solidarnością”, bo to ona demonstrowała. A na końcu chciał, aby miała ona w tej debacie taki sam głos jak związki zrzeszające w sumie niewielu pracowników. Reakcję dwóch głównych organizacji związkowych – „S” i OPZZ – tworzących komitet protestacyjny można zrozumieć. Przy chwytliwości hasła „aby nikogo nie wykluczać” był to scenariusz pisany bardziej pod premiera niż pod buntujących się stoczniowców.
Czy ten sondaż jest zjawiskiem groźnym dla rządu? Istniały przesłanki, by radzić związkowym liderom, żeby zacisnęli zęby i ścierpieli u swego boku mniejszych partnerów. Można było wręcz mieć wrażenie, że nie szczędząc Tuskowi cierpkich uwag, związkowcy odgrywali rolę wyznaczoną im przez rządową propagandę – burzycieli niezainteresowanych dialogiem. Taki scenariusz może w teorii liczyć na poklask, bo związek to zawsze reprezentacja mniejszości. Ogromna większość Polaków w stoczni nie pracuje. Znaczna większość zapewne nie chce do stoczni dopłacać.

Związkowcy, którzy chyba zresztą nie mieli serca do starcia przed kamerami ze zręcznym wygadanym politykiem, pasowali do roli jedynych winowajców. A jednak mogą się pocieszać, że ukradli premierowi show, każąc mu brać udziału w widowisku pozornym, pozbawionym dramaturgii, i sądząc z sondażu, zawczasu odrzuconym przez większość Polaków.

Reklama

Rzecz jasna i ewentualny sukces, i porażka związków w takim starciu nie są łatwo wymierne – OPZZ i „S” nie kandydują w wyborach. A jednak to ma znaczenie. To jest gra o to, czy premier będzie mógł przemawiać w starciach z dowolnymi związkowcami twardszym tonem, czy nie. Nie wiem, jak przełoży się na realne społeczne nastroje i ten sondaż, i to widowisko, Może to tylko epizod – w skali kraju premier ma więcej społecznego zaufania jak Guzikiewicz. A może jakaś trwalsza zmiana nastrojów związana z kryzysem? Chyba zbyt pochopnie zrezygnował Tusk z ryzyka, jakim był mecz zapaśniczy z radykałami. To ryzyko pozwoliłoby mu odnieść – być może – namiastkę sukcesu.

Sukcesu głównie wizerunkowego, bo realny osiągnąć trudno, nie tylko w powodu liberalnego programu tej ekipy. Mamy do czynienia z gordyjskim węzłem. Możliwe, że rząd Tuska nie zrobił wszystkiego, by ratować przemysł stoczniowy w rozgrywkach z Unią Europejską, tak zresztą jak i rządy poprzednie. Ale też otwartą pozostaje kwestia, czy jakakolwiek władza ma w obecnej chwili możliwość skutecznego ratunku. Tusk słusznie zauważył w czasie debaty, że do Szczecina i Trójmiasta nie pchają się kolejki inwestorów, a na światową koniunkturę przemysłu okrętowego polski rząd wpływu nie ma. Ozdrowieńcze wysiłki przypominają dziś sypanie zasypki na świeżą ranę, co nie znaczy, że należy z nich rezygnować.

Premier może się tym wręcz pocieszać. Owszem, prowadzi ze stoczniowcami PR-owską grę, próbując ich ustawić na kontrze do reszty Polski, ale przecież i tak nie bardzo może im pomóc. Ja jednak mimo rozlicznych argumentów na korzyść Tuska pozostanę żałośnie staroświecki. Wolałbym w niemal 20. rocznicę końca komunizmu, który w Polsce został wymuszony przez niezależny ruch związkowy, choćby pozory dialogu zamiast ich braku. Rozmowę, nawet beznadziejną, zamiast marketingu. Dlatego szef rządu powinien pojechać o 19 pod bramę stoczni do prawdziwych liderów buntu, nawet jeśli go drażnią, a nie ograniczać się do spotkania o 20 z bezradnymi statystami.