Kryzys to sytuacja, gdy wydaje się nam, że nie ma już powrotu do stanu wcześniejszego: albo zmiana, albo katastrofa. Katastrofa - czyli chaotyczna walka o przetrwanie, traktowanie innych jako zasób oraz towarzyszący temu kres lojalności i wcześniejszych umów. A także - odwrót od globalizacji, fragmentacja rynków zmniejszająca ich efektywność i zamykanie się społeczeństw w lokalnych, często autorytarnych, kryzysowych reżimach. A przy tym, jak podkreślał Rene Thom, świadomość, że kryzys wprawdzie nie unicestwia zwykle swojego podmiotu (społeczeństwa), ale zawsze go zmienia, a często - degraduje.
Kryzys jako szansa
A przecież kryzys jest też szansą. Przede wszystkim - wymusza zastanowienie się, co w procesach i instytucjach rynku (i polityki, bo geoekonomia tak splotła się w toku globalizacji z geopolityką, że "wolny rynek" już nie istnieje, i być może to właśnie spowodowało kryzys), doprowadziło do zablokowania płynnego, "fazowego" jak mówią fizycy, przejścia gdy pojawiły się pierwsze symptomy napięć. Temperatura osiągnęła 100 stopni, woda powinna przejść w parę zdolną do wykonywania pracy. Ale gdyby w warunkach laboratoryjnych poddać ją dodatkowemu ciśnieniu, utrzyma patologiczny stan metastabilności. Potem nastąpiłaby nukleacja, czyli rozbicie jednolitej struktury wody na baloniki gazu i ciecz - i wszystko skończyłoby się wybuchem. Jakie zewnętrzne ciśnienie spowodowało instytucjonalną nukleację na sferę realną i - nadmiernie rozbudowaną - wirtualną?
Kryzys wybuchł, bo luka między obydwoma typami wymiany okazała się zbyt duża. Czemu wcześniej nie nastąpiła korekta? Ze względu na nietrafne pojęcia? Interesy? A może kryzys jest tylko kamuflażem (i alibi) i wcale nie chodzi o jego rozwiązanie? Może system się po prostu przegrupowuje, radykalnie zmieniając strukturę władzy i model kapitalizmu, i przerzucając koszty tej zmiany na społeczeństwa? I poświęca przy tym potężne grupy interesów, a nawet retorykę, która go dotychczas legitymowała? Co w tym kryzysie jest realne, a co - wirtualne? A wreszcie - co stanowi realną reakcję na wirtualną rzeczywistość?
czytaj dalej
Już po ukończeniu tego rozdziału przeczytałam raport Narodowej Agencji Wywiadu USA pt. "Global Trends 2025" ukończony w listopadzie 2008 roku (a więc na początku kryzysu). Raport ów w dramatycznym tonie wskazuje na zagrożenia stojące przed światem. Myślę, że pomysł wykorzystania kryzysu jako sytuacji regulacji - dla przeprowadzenia działań niemożliwych w warunkach "normalnych", aby odwrócić część zagrożeń (i utrzymać dominację USA) - mógł narodzić się po lekturze tego raportu.
Być może zresztą przyjdzie nam żyć w permanentnym kryzysie i uznać go za sytuację normalną?
Bez klapek na oczach
Co miałoby znaczyć uznanie kryzysu za normę? Przede wszystkim - zaprzestanie traktowania jako symptom kryzysu sytuacji, w której funkcjonalne imperatywy danego procesu zmieniają się w toku jego rozwoju. I to, co było "racjonalne" w pewnym stadium, przestaje być takie w kolejnym (dotyczy to również świata idei). A także - dostrzeżenie, że konfliktów nie da się wyeliminować, bo są one skutkiem tego, iż ogniwa w ramach których ów proces się realizuje, same znajdują się w odmiennych fazach kapitalizmu. I ich wyznaczniki tego, co uznaje się za "racjonalne", mogą być w związku z tym zasadniczo odmienne, a nawet sprzeczne. Ale owa sprzeczność jest tylko złudzeniem wynikającym z traktowania standardów określonej fazy procesu (i - lub - formy ogniwa, w której owa faza się realizuje) jako standardów uniwersalnych.
Traktowanie kryzysu jako normy oznacza więc, że przestajemy o nim myśleć jak o sytuacji nadzwyczajnej, wymagającej rozwiązania. Wymaga to jednak rezygnacji z optyki, w ramach której uznaliśmy daną sytuację za kryzysową.
A oto przykład. USA z ich trylionem (w nomenklaturze europejskiej - bilionem) dolarów deficytu budżetowego i 10 trylionami długu publicznego są na pozór w znacznie gorszej sytuacji niż poprzednio. Ale gdy tę samą sytuację ocenia się w innej perspektywie, obraz jest odmienny i ten sam kryzys można wręcz traktować jako szansę. Dopływ kapitału z zewnątrz (ze wzglądu na zakup obligacji rządowych USA, m.in. przez tzw. suwerenne fundusze) odsunął bowiem groźbę utraty przez dolara kontroli nad masą krytyczną rezerw oraz transakcji w skali globalnej. Poprzednio nie tylko coraz bardziej realna była możliwość zdobycia tej pozycji przez euro (gdyż wiele krajów przesuwało swoje rezerwy do tej waluty), ale nieuchronne wydawało się powstanie odrębnej, regionalnej waluty w Azji, co znacznie zredukowałoby rolę dolara. Zakupy obligacji amerykańskich za petrodolary oraz przez Chiny wyeliminowało oba zagrożenia. A pamiętajmy, że ta waluta, która kontroluje masę krytyczną transakcji, może narzucić innym dodatkowe koszty. I to dzięki obecnemu kryzysowi Stany Zjednoczone zachowały tę pozycję.
czytaj dalej
Jak widać więc to, co jest kryzysem (czy porażką) w perspektywie parametrów opisujących poszczególny element w izolacji, może być sukcesem w perspektywie ich relacji z innymi. I odwrotnie: jak widać na przykładzie krajów cechujących się rozwojem zależnym, kryzysowe zwijanie się globalizacji może wymusić na nich adaptację pozwalającą wprawdzie zachować poziom podstawowych parametrów (wskaźników ekonomicznych - jak PKB), ale osiąganych już przez inną strukturę produkcji. Często na przykład za cenę degradacji lub zwiększenia luki w relacjach ze światem zewnętrznym.
Najciekawszy jest początek i koniec
Analizując kryzysy, należy pamiętać, że ich dynamika wiąże się z faktem, iż procesy fazy dyskretnej (wzrost zadłużenia, wadliwe relacje i błędna diagnoza prowadząca do działań, które zamiast rozwiązania problemów tworzą nowe) zwiększają również wrażliwość gospodarek na szoki zewnętrzne. A równocześnie - sprzyjają doraźności i lokalności w poszukiwaniu dróg wyjścia. Dopiero jednak załamanie zaufania powoduje lawinę zdarzeń trudną już do zatrzymania.
Przy analizowaniu kryzysu najciekawsze więc wydają się dwie jego fazy. Ta dyskretna, gdy kryzys już się rozwija pod powierzchnią zjawisk, ale jeszcze go nie widać - przynajmniej w odbiorze potocznym. I faza kończąca, gdy już rysuje się obraz świata po kryzysie. Często zresztą ta ostatnia wiąże się, z trwałym niekiedy, przesunięciem symptomów kryzysu do innych sfer (politycznej, społecznej), mimo uzyskania chwiejnej równowagi w gospodarce. Ta może bowiem łączyć się z degradacją strukturalną, fragmentacją, nowymi formami zależności czy przeciwnie - izolacją po zwinięciu się globalizacji.
Podobnie jest i z obecnym kryzysem. Mimo bowiem, że nie można jeszcze mówić o jego końcu, już rysują się trwałe, jak myślę, tendencje, wskazujące, jaki będzie świat później.
Przede wszystkim więc, jak się wydaje, obecny kryzys odbuduje globalną dominację Zachodu. A sprężyną tej odbudowy będzie nastawienie się na inny niż dotychczas model rozwoju, ze skokiem technologicznym w krajach wysoko rozwiniętych. I skupieniem się przede wszystkim na rynku wewnętrznym i reformach w Chinach.
czytaj dalej
W obecnym kryzysie nie chodzi tylko o jego rozwiązanie i powrót do wzrostowej fazy cyklu; ma być on przede wszystkim katalizatorem zmian. I to zmian równocześnie na wielu poziomach - od gruntownej przebudowy modelu kapitalizmu przez zmianę globalnej architektury politycznej i ekonomicznej do - być może najbardziej istotnej - zmiany w sferze myślenia. Wydaje się, że w przyszłości obecny moment będzie oceniany jako historyczny przełom - na równi z takim sytuacjami, jak "oświecenie" czy "rewolucja burżuazyjna". Badania nad przeszłymi rewolucjami uczą, że przychodzą one same: najpierw jest bowiem - dyskretna - blokada płynnego reprodukowania się systemu i/lub radykalnie nowe wyzwania rozwojowe i dochodzi do załamania równowagi. A potem pojawiają się "rewolucjoniści" dostrzegający w owym załamaniu szansę.
Nowy porządek
Co więcej, w toku obecnego kryzysu (a może w sytuacji radykalnej zmiany traktującej sztucznie wyolbrzymiany kryzys jako okazję i alibi) mamy do czynienia z podwójnym, choć zapewne nie do końca uświadamianym, wpływem wizji "porządku" i "zmiany", funkcjonujących w kulturach Azji. Z jednej strony jest to sama koncepcja zmiany jako wielowymiarowej samoorganizacji, wymuszonej przez nagłe wytrącenie złożoności (bo już nie systemu) ze stanu względnej równowagi. A z drugiej strony zaakceptowanie "paradoksalnego", azjatyckiego, sposobu rozwiązania kryzysu przez uznanie go - przynajmniej w niektórych regionach świata - za normę. Czyli permanentną formę porządku. I niejako normalną (bo nieuchronną) cenę uzyskania stabilizacji w innych regionach świata. A także uświadomienie sobie, że uznanie danej sytuacji za kryzysową lub nie jest w znacznym stopniu efektem przyjętej perspektywy poznawczej. To, co jest kryzysem, gdy patrzy się na dany element w izolacji, przestaje nim być, gdy zastosuje się "ontologię relacji". To, co jest kryzysem na jednym poziomie realności lub z perspektywy jednego standardu określającego, co jest racjonalne, może stanowić rozwiązanie problemów na innym poziomie czy w optyce innych standardów. Oraz że samo odejście od patrzenia na przestrzeń włączoną w matrix globalizacji jak na "system" i potraktowanie jej jako "złożoności" zmienia percepcją kryzysu. To, co wydawało się bowiem "kryzysem" w optyce systemowej, staje się czymś naturalnym w optyce złożoności.
p
Fragment "Antropologii władzy" Jadwigi Staniszkis. Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji. Najnowsza książka słynnej socjolożki ukazała się właśnie nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka. Dziś trafia do księgarń