WITOLD GŁOWACKI: Nadzorował pan prace nad programem PO. Powstał program prawicowy?

BRONISŁAW KOMOROWSKI: Zdecydowanie tak. Od momentu, w którym Platforma powierzyła mi to zadanie, moją intencją było właśnie to, żeby powstał wiarygodny program prawicowy. Zwłaszcza w sytuacji, w której w Polsce – i na prawicy, i na lewicy – mamy dominację myślenia socjalistycznego.

Socjalizm na prawicy? Coś tu nie gra...
Owszem. Ale to przede wszystkim dziedzictwo minionej epoki. Stąd też i na prawicy jest wielu polityków, którzy myślą socjalistycznie o gospodarce, ekonomii i własności. Część partii politycznych na prawicy myśli o tym tak, jak myślano w PRL – że państwo ma być silne, scentralizowane, ma rozstrzygać o sprawach obywateli. Oni zaś w zamian za to rezygnują z części swojej wolności obywatelskiej.

To właśnie ów prawicowy socjalizm?
Tak. W Polsce na prawicy myśli się często, że państwo lepiej rozwiąże problemy obywateli niż oni sami. Na całym świecie jest to typowe podejście lewicowe. To się przekłada na wizję państwa scentralizowanego, a nie zdecentralizowanego, opartego na silnej samorządności. To nie koniec. Lewicowe na polskiej prawicy jest też spojrzenie na własność.

Święte prawo własności to jedna z podstaw myślenia konserwatywnego.
W każdym zachodnim ugrupowaniu prawej strony skupienie na problemie własności jest fundamentem prawicowości. Chodzi o własność prywatną, o wspieranie tego, że obywatele stają się właścicielami, a nie proletariuszami. W Polsce przekłada się to na stosunek do roli państwa w gospodarce – jako właściciela. Przekłada się także na niechętne myślenie o prywatyzacji i reprywatyzacji. Tymczasem stosunek do tej ostatniej jest dla mnie probierzem prawicowości i jednocześnie antykomunizmu. Nie można bowiem pozostawać w zgodzie z logiką, narzekając na uwłaszczenie się nomenklatury postkomunistycznej i jednocześnie nie przeprowadzając reprywatyzacji.

To nie sprzeczność zatem, że nowy program Platformy skupia się także na kwestiach socjalnych?
Socjalność to nie znaczy socjalizm. Dostrzeganie problemów natury socjalnej, dostrzeganie ludzi słabszych w społeczeństwie nie musi pociągać za sobą wiary w to, że państwo musi być omnipotentne. Wręcz odwrotnie – może owocować typową w nowoczesnej myśli chadeckiej zasadą pomocniczości i solidarności społecznej z jednoczesnym postawieniem na rozwiązywanie problemów społecznych nie przez rząd, lecz przez organizacje pozarządowe, Kościoły i samych obywateli – wspieranych przez odpowiedni system prawny, a nie przez bezpośrednie działania administracji.

Prawica powinna więc wyrzec się interwencjonizmu?
I walczyć z potworkami socjalizmu – takimi jak zarządzanie majątkiem przez nieokreśloną zbiorowość. To może oznaczać zgodne z myślą chadecką odrodzenie się idei spółdzielczości w Polsce. Mówię jednak o rzeczywistej spółdzielczości, a nie o znanej z PRL fikcji będącej tak naprawdę formą państwowego zarządzania majątkiem.

Zgodziliby się tutaj z panem nie tylko klasycy chadecji i katolickiej nauki społecznej, ale także na przykład Edward Abramowski – postać z zupełnie innej, bardzo lewicowej bajki.

Owszem. Ale tak jak błędna jest próba konstruowania programu partii, która sama siebie nazywa prawicą, w oparciu o idee socjalistyczne, tak też błędne jest formułowanie programu partii prawicowej na podstawie myśli czysto liberalnej. Ta bowiem nie dopuszcza idei spółdzielczości czy jakichkolwiek form zbiorowego zarządzania majątkiem. Ale chadecja tym się różni od innych ugrupowań na całym świecie, że wspiera wspólne działania ludzi. I Platforma chce być z ducha polską partią odpowiadającą normalnej, nowoczesnej, europejskiej chadecji. Takiej jak niemiecka chadecja, jak partie gaullistowskie we Francji. Nieprzypadkowo PO jest członkiem Europejskiej Partii Ludowej skupiającej główne partie chadeckie.

Dlaczego?
Dlatego że są to partie dążące do harmonii wynikającej z akceptacji wolnego rynku tam, gdzie jest to kwestia funkcjonowania gospodarki i rozwoju gospodarczego, i zarazem z istnienia form zbiorowego współodpowiadania za słabszych obywateli.

Niemal dosłownie to samo powiedział mi kilka dni temu, formułując swe prawicowe credo, Michał Kamiński z PiS.
Miło mi, że coś takiego mówi polityk PiS. Powinien tylko wyjaśnić, dlaczego jest to tak odległe od praktyki politycznej, jaką realizuje jego partia. Przecież politycy PiS niezwykle rzadko przyznają się do akceptacji liberalizmu gospodarczego, za to firmują antywolnościowe rozwiązania gospodarcze dokonywane przez ich rząd. A ich działania są w tym zakresie dalekie od jakkolwiek rozumianej prawicowości.

Zdefiniował pan prawicowość Platformy w zakresie gospodarki i własności. Czy jednak nie mają racji krytycy programu PO, którzy jak Kazimierz Marcinkiewicz albo Marek Jurek zarzucają mu zbytni pragmatyzm i ucieczkę od tradycyjnych prawicowych wartości?
Odnoszę wrażenie, że te krytyki płyną ze strony osób, które nie przeczytały programu PO, a nawet wstępu do niego, który jest jednoznaczną deklaracją ideową. Być może osoby te znają program PO tylko za pośrednictwem PAP.
Mówiąc jednak poważnie, ten program jest aż gęsty od wartości. Określa on naszą wizję państwa, w której jest miejsce na realizację tradycyjnych wartości, takich jak dziedzictwo chrześcijańskie, tradycja narodowa, rodzina. Jednocześnie jednak Platforma chce patrzeć na sferę wartości tak, by nie była ona przeszkodą dla modernizacji Polski. Chcemy bowiem modernizacji naszego kraju i naszego społeczeństwa w zgodzie z tradycyjnymi wartościami.
Nie możemy jednak pozwolić na to, żeby te wartości stały się kotwicą, która zatrzyma nas w drodze do nowoczesności.

A kiedy mogą stać się taką kotwicą?
Przykładem może być podejście do dziedzictwa narodowego. Można widzieć integrację europejską jako zagrożenie dla niego. Tak to widzi część środowisk radykalnie prawicowych. Dla nas jednak integracja europejska jest szansą na pobudzenie rozwoju kultury narodowej, jej umocnienie i zwiększenie jej atrakcyjności. Dlatego że Unia jako całość opiera się na koncepcji różnorodności kulturowej. Za tym stoją i specjalne programy, i pieniądze, tylko trzeba chcieć z tego korzystać. PO patrzy więc na członkostwo w Unii jako na wielką szansę dla Polski. Bo Unia to także konkurencja. A dla Polski nie ma nic lepszego niż zdrowa konkurencja. Ona sprawia, że musimy bardziej się starać i być bardziej kreatywni w umacnianiu naszej tożsamości narodowej.
A przy tym wzbogacimy się dzięki czerpaniu z kulturowej różnorodności Unii. Bo wielokulturowość jest wielką pozytywną wartością, o czym wiemy także z własnej historii dzięki tradycji wielonarodowej Rzeczpospolitej.

Taki stosunek do wielokulturowości to także element postawy prawicowej?
Zdecydowanie tak. Oczywiście chodzi o prawicowość nowoczesną i niezaściankową. Prawica nie musi być nacjonalistyczna . Może i powinna być proeuropejska.

Tu znów przypominają mi się słowa Michała Kamińskiego i Kazimierza Marcinkiewicza – oni o Unii mówią podobnie.
Tylko że praktyka ich partii jest inna. Nie sądzę zresztą, żeby Kazimierz Marcinkiewicz przestał być premierem przypadkowo. A działający w firmowanym przez PiS rządzie ludzie tacy jak Roman Giertych, który właśnie za nasze dziedzictwo narodowe po części odpowiada, są ogromnym nieszczęściem dla wizerunku polskiej prawicy. Giertych jest bowiem karykaturą prawicowości. Jest zaprzeczeniem modernizacji, europejskości, myślenia o przyszłości. To, że on zasiada w rządzie, jest tragedią dla polskiej prawicy.

Dla całej? Nie tylko dla PiS?
Nie tylko. W Europie bowiem polska prawica jest postrzegana właśnie poprzez ekstremistów – takich jak Giertych. Nie pojmuję, jak można było powierzyć mu realizowanie prawicowego programu. Największym złem tej koalicji jest to, że wizerunku Polski nie buduje się na podstawie działań rozsądnych ugrupowań politycznych, lecz że twarzami naszego kraju są Giertych z Lepperem.

Takie są może prawa rewolucji?
Nieszczęściem polskiej prawicy jest to, że pochodzi ona z obozu walki, a nie obozu przebudowy Polski. Od kilkunastu lat polska prawica definiuje się wyłącznie w odniesieniu do tego, kto jest jej wrogiem i kogo należy pokonać, a nie jaką Polskę trzeba budować. Dlatego ciągle ważniejszy od wizji przyszłej Polski jest problem lustracji i rozliczeń historii. O wiele częściej polska prawica chce rozliczać ludzi i instytucje niż polską mentalność odziedziczoną po komunizmie. Nie da się natomiast rozliczyć komunizmu, nie walcząc z peerelowską mentalnością, która do dziś pokutuje w części polskiej prawicy. Dlatego jest wciąż niby-rewolucyjna, wyżywając się w obszarze, który daje tylko pozór rewolucji. Tymczasem dziś nie żyjemy w czasach rewolucji. Bo rewolucja odbyła się w Polsce w roku 1989. Nowoczesna prawica zaś ze swojej natury nie może być rewolucyjna.

Nie ma więc konserwatywnej rewolucji?

A co to w ogóle ma znaczyć? Konserwatyzm i rewolucja to diametralnie różne pojęcia. To wytrych pojęciowy, który ma ukryć całkowitą sprzeczność. Podobnie jak mówienie o rewolucji moralnej – tej zapewne, która skończyła się w hotelowym pokoju Renaty Beger. Dziś nie jest potrzebna żadna moralna rewolucja, potrzebny jest za to moralny ład. Zamiast niego zaś Polacy przeglądają się w krzywym zwierciadle, w którym uśmiechają się twarze Giertycha i Leppera.














































Reklama