Pytanie o stosunek do Powstania Warszawskiego to pytanie o to, czy należy walczyć również w beznadziejnych warunkach. Ja na to pytanie zawsze odpowiadałem i odpowiadam twierdząco. Warto - bo jesteśmy zbyt dużym i dumnym narodem, by pozwolić sobie na postawę racjonalno-kapitulancką. Warto również dlatego, że inni, w tym i nasi potencjalni wrogowie, wiedzą o tej naszej skłonności do zbrojnych zrywów. Wiedząc o tym - odnosili się i odnoszą się do nas z większym respektem i ostrożnością. Zawsze sądziłem, że to nasze "narodowe szaleństwo" było w pewnej mierze skuteczną polską bronią. Tak byłem wychowany i tak ukształtowała mnie rodzina i narodowa tradycja.
Wiele razy, szczególnie w szkole, słyszałem mniejsze lub większe złośliwości z tytułu nazwiska. Skojarzenie było oczywiste i absolutnie trafne - Komorowski to generał Tadeusz "Bór" Komorowski, to właśnie Powstanie Warszawskie. Generał nie był moim dziadkiem w linii prostej, jestem jedynie jego krewnym. Jednak zawsze stanowił istotny punkt odniesienia w dylematach młodego człowieka, który pytał samego siebie i dorosłych: czy warto się bić? Czy warto ginąć za ojczyznę? Czy warto przegrywać? Czy warto dążyć do wolności za każdą cenę?
Jestem z pokolenia polskiej "Solidarności". Jestem synem i wnukiem żołnierzy Armii Krajowej. Moje zaangażowanie w antykomunistyczną konspirę zawsze było oczywistą kontynuacją walki o wolność prowadzoną przez poprzednie pokolenia. Urodziłem się siedem lat po II wojnie. Wychowywałem się więc w czasach, w których legenda AK, w tym także legenda Powstania Warszawskiego, żyła bardziej w tradycji rodzin niż w tradycji państwa polskiego.
Możliwość poznawania tej legendy, przeżywania tradycji, dawały jedynie uroczystości rodzinne. Uroczystości państwowe nie służyły i nie pomagały ani w kultywowaniu tradycji, ani w rozumieniu tamtego czasu. Na imieninach rodziców spotykali się i partyzanci z Gór Świętokrzyskich, i powstańcy z Powstania Warszawskiego, i żołnierze wileńskiej AK. Bo to właśnie tam, na polskich kresach północno-wschodnich walczyli mój ojciec, moja mama, dziadek, ciotki i wujowie. Pamiętam imieniny mamy, na których w podwarszawskim Pruszkowie, w małym M3 tańczono mazura, śpiewano żołnierskie piosenki - "Czerwone maki", "Rozszumiały się wierzby", "Serce w plecaku" i mało znany hymn wileńskiej AK "Na znojną walkę".
Pamiętam też, kiedy we Wszystkich Świętych i w Zaduszki jako jedyny w klasie nie miałem dokąd iść. Groby moich przodków zostały hen daleko na Wschodzie. Chyba jako jedyny w klasie chodziłem w te dni nie na groby rodzinne, ale na groby żołnierzy, wojskowych i powstańców, gdyż moja mądra mama rozumiała i wiedziała to, że dziecko potrzebuje powiązania swych emocji z czymś konkretnym. Mój tata opowiadał mi wtedy nie tylko historię Polski, ale również historię mojej rodziny i historię jego własną.
Później było harcerstwo. Szczep 208 WDHiZ im. Batalionu "Parasol". To żołnierze tego batalionu dokonali zamachu na Kuczerę, to oni byli legendą Powstania Warszawskiego. W duchu tradycji tego wspaniałego oddziału wychowywałem młodszych harcerzy do służby Polsce poprzez pracę, ale gdyby taka konieczność zaszła, to i w duchu gotowości pójścia na barykady.
Oprócz dumy z postawy przodków i zapatrzenia w tradycję AK-owską, oprócz marzeń o własnej walce o Polskę wolną i niepodległą, byłem dzieckiem, które widziało i zapamiętało Warszawę pełną zrujnowanych zabytków, domów i kościołów - Warszawę tragiczną i zniszczoną. Byłem dzieckiem, które słyszało niemal na co dzień nie tylko bohaterskie wspomnienia powstańców, partyzantów, żołnierzy, ale również straszne historie o ludzkiej małości, okrucieństwie i zbydlęceniu. Poznałem i dobrze pamiętam do dziś ludzi zniszczonych i zwichniętych przez wojnę do końca życia. Znałem i obserwowałem wiele matek i ojców (w tym także moich własnych dziadków), którzy do końca życia nie potrafili otrząsnąć się z dramatu śmierci własnych dzieci.
Dlatego dzisiaj, gdy co parę lat spotykamy się na zjazdach rodziny Komorowskich, nie tylko czcimy pamięć tych, których los rzucił do walki, jak rzuca kolejne kamienienie na szaniec. Patrzymy również na nasze dzieci, wnuki i zadajemy sobie pytanie, czy wychowaliśmy je wystarczająco dobrze? Czy - jeśli by zaszła taka konieczność - też pójdą bić się o wolność Polski? Patrzymy na te następne pokolenia razem z Adamem, synem generała "Bora". Rozważamy, gdzie jest sensowna granica poświęcenia, sensowna granica heroizmu. Bo przecież i generał "Bór" Komorowski zapłacił ogromną osobistą cenę za decyzję o wybuchu Powstania. Jego żona, jednocześnie łączniczka, była wtedy w ostatnich tygodniach ciąży. Została jednak w Warszawie, gdyż "Bór" uważał, że powinna dzielić los wszystkich kobiet warszawskich.
Wiele razy te dylematy sprzed lat wracały do mnie i nurtowały mnie wtedy, gdy zostałem najpierw wiceministrem, później już ministrem obrony narodowej. Wtedy spoglądałem też na to racjonalnie i myślałem bardzo często o tym, że nie jest łatwo, a wręcz jest bardzo trudno podejmować decyzje o życiu lub śmierci innych ludzi. To jest zdecydowanie trudniejsze myślenie, niż myślenie i decydowanie o własnym życiu.
Bronisław Komorowski, PO, wicemarszałek Sejm