Szczególnie interesujący i budzący niepokój jest brak parytetu między ludźmi młodymi a starszymi w wielu instytucjach państwowych. Przedsiębiorstwa prywatne nauczyły się już, że warto korzystać z talentów i wyobraźni, jakie cechują ludzi młodszych, natomiast w sferze budżetowej, od ministerstw po wyższe uczelnie, rządzi gerontokracja.

Reklama

Nie wynika to z niczyjej złej woli, lecz ze złych przepisów, które utrudniają zatrudnianie ludzi młodych i ułatwiają trwanie na stanowiskach urzędnikom, którzy pamiętają jeszcze Gierka (a czasem nawet Gomułkę), czy też doktorom - starszym wykładowcom, którzy już minęli sześćdziesiątkę i blokują miejsca dla młodych. Oczywiście, czasem są wyjątki usprawiedliwiające zatrzymywanie takich ludzi w pracy, ale w Polsce jest to reguła. Zwolnienie pracownika budżetówki jest niesłychanie trudne. Można próbować kogoś zwolnić, dowodząc jego niekompetencji, ale w sądzie pracy niemal zawsze wytaczane w takich sytuacjach procesy kończą się zwycięstwem pracownika. Ponadto fałszywie rozumiana przyzwoitość nakazuje trzymanie takich pracowników ad infinitum, gdyż z reguły urzędnik ministerialny (zwłaszcza średniego lub niższego szczebla) nic innego poza urzędowaniem nie umie, więc jeżeli nawet udałoby się go wyrzucić, to nie ma gdzie pójść.

Wreszcie niesłychanie silne są układy lojalnościowo-sitwowe, to znaczy wzajemne wspieranie się przez ludzi, którzy od lat pracują razem i blokują przyjmowanie nowych i młodych, gdyż nie chcą burzyć świętego spokoju i obawiają się konkurencji. Dopiero ostatnio niesłychane braki ludzi, którzy chcieliby pracować w służbie państwowej, sprawiają, że sięga się po ludzi młodych i niekoniecznie zdeprawowanych lenistwem na państwowej posadzie. Jednak sytuacja jest dziwaczna, bo z jednej strony podobno brak ludzi, a z drugiej, kiedy wchodzę do rozmaitych urzędów typu ZUS czy biura samorządu lokalnego, widzę ciągle te same panie i panów w mocno średnim wieku przy tej samej herbatce lub kawie plujce. A zaraz obok jest bank, w którym pracują sami młodzi ludzie, czy też sklep z komórkami, gdzie nikt nie przekracza trzydziestki.

Gerontokrację tę umacnia dodatkowo dramatyczny w Polsce problem trudności ze zmianą miejsca zamieszkania w celu uzyskania odpowiedniej czy lepszej pracy. Na uniwersytecie nie mamy żadnych szans ściągnąć kogoś wybitnego z prowincji ze względu na ceny mieszkania, ale identycznie jest w ministerstwach oraz innych urzędach państwowych. W całej Europie mobilność pozioma jest niższa niż w Stanach Zjednoczonych, jednak w Polsce jest całkowicie zablokowana. A zatem walka o równy dostęp kobiet do wszystkich stanowisk w kraju powinna być połączona z walką o równy dostęp wszystkich do wszystkiego, a przede wszystkim o równy dostęp młodych do odpowiedzialnej pracy. Nie będziemy mieli nowoczesnego kraju, dopóki ważne miejsca będą zajmowane ze względu na wiek, miejsce zamieszkania czy stosunki rodzinne. Zaś co bystrzejsi młodzi ludzie po prostu wyjadą na stałe za granicę. Teoretycznie wszyscy wiemy, że jest niedobrze, praktycznie - stan braku parytetów i gerontokracji stale się pogłębia, bo nikt nie próbuje mu przeciwdziałać.