Dzięki wymuszonym dramatyczną sytuacją zdecydowanym działaniom uzdrawiającym finanse publiczne takie kraje jak Estonia, Łotwa czy Islandia, które w pierwszej kolejności padły ofiarą kryzysu, szybko wstają z kolan. Paradoksalnie udaje im się to, choć musiały przeprowadzić potężne cięcia wydatków, co uderza w popyt wewnętrzny.
Jeszcze rok temu Łotwa czy Estonia znajdowały się w gorszym położeniu niż Grecja czy Irlandia. Przeprowadzaną przez nie kurację można określić jako drakońską. Najdalej poszli Łotysze, tnąc emerytury (o 10 proc.), płace w sferze budżetowej (o 20 proc.), zamykając część szkół i szpitali. Zdecydowanie odchudzona została administracja, odsunięte w czasie inwestycje infrastrukturalne. Oszczędności w tych krajach sięgały 7 – 10 proc. PKB, czyli były nawet dziesięciokrotnie większe niż w Niemczech. Nie obeszło się bez podwyżek podatków.
Efekt jest jednak taki, że w Estonii w trzecim kwartale ubiegłego roku wzrost gospodarczy sięgnął 4,7 proc. To znacznie więcej niż w Polsce. Co ciekawe, kraj ten nie mógł wspierać eksportu, dewaluując walutę, gdyż wtedy nie wszedłby do strefy euro. Wprowadził za to udogodnienia dla biznesu, zwłaszcza eksportowej branży nowych technologii. Według komisarza ds. gospodarczych i walutowych Olli Rehna przyjęcie euro to nie tylko wielkie osiągnięcie, ale i nagroda dla Estonii za twardą politykę budżetową. Na plus wychodzi też Łotwa, która była najbardziej dotkniętym przez kryzys krajem Unii Europejskiej – PKB spadł w 2009 r. o prawie 17 proc.



Reklama
Jeszcze niedawno żartowano, że różnica pomiędzy Irlandią a Islandią to jedna litera oraz pół roku w terminie bankructwa. W trzecim kwartale ubiegłego roku PKB Islandii wzrósł o 1,2 proc. w porównaniu do poprzedniego kwartału, podczas gdy przez poprzednie siedem kwartałów systematycznie się kurczył. W przeciwieństwie do Irlandii podobnie uzależnieni od zadłużonego sektora bankowego potomkowie Wikingów postanowili spisać go na straty, zamiast wrzucać pieniądze do studni bez dna. Ku przestrodze dla lekkomyślnych polityków chcą postawić przed sądem byłego premiera Geira Haarde’ego za wpędzenie kraju w kryzys. Może to być o tyle cenna inicjatywa, że zwykle w takich sytuacjach trudno znaleźć winnych, odpowiedzialność szybko się rozmywa, a potem politycy szybko o wszystkim zapominają.
Pierwsze optymistyczne informacje płyną też z Grecji, która dopiero w tym roku otrzymała pomoc i zaczęła się reformować. O ile cięcia wydatków poszły nawet lepiej, niż oczekiwał MFW, problemem jest zwiększenie przychodów do budżetu, bo Grecy wciąż masowo unikają płacenia podatków. Niektóre posunięcia, jak np. reforma emerytalna, są wręcz imponujące.
Doświadczenia z działań krajów, które jeszcze przed rokiem staczały się w otchłań, powinny sobie wziąć do serca potencjalnie następne w kolejce Hiszpania, Portugalia, Belgia czy Włochy. A także Polska, której wydatki w relacji do PKB są jednymi z najwyższych w Europie. Szczególnie przypadki Estonii i Łotwy są kłopotliwe dla zwolenników najwyraźniej wyznawanej również przez nasz rząd teorii, że ograniczanie rozdętych wydatków to prosta droga do długiej recesji, a robienie rzeczy niepopularnych to przegrane wybory. Premier Łotwy Valdis Dombrovskis nie patrzył na słupki popularności, robił swoje, choć krajem wstrząsały burzliwe demonstracje i w październiku w sposób efektowny wygrał wybory, zapowiadając przed nimi kolejne cięcia. Niestety, po raz kolejny okazało się, że tylko w dramatycznej sytuacji można przeprowadzić odważne reformy i ograniczać wydatki, co zaprocentuje w przyszłości, odciążając gospodarkę. By się mocno odbić, trzeba najpierw sięgnąć dna.