Niepozorny chemik z doświadczeniem bankowca dowiódł, że nie zawsze jest ważne tylko tu i teraz, a wyborcy potrafią również docenić długofalowe strategie, które nie przynoszą korzyści natychmiast. Bo jak inaczej ocenić dobry wynik partii serwującej plan oszczędnościowy doprowadzający bezrobocie do poziomu 14 proc., obcinający pensje w budżetówce o 10 proc. i zamrażający emerytury?
Wynik Ansipa staje się bardziej zrozumiały z innej perspektywy. Po pierwsze Estonia od 1 stycznia jest 17. krajem strefy euro. Po drugie w ostatnim kwartale 2010 r. gospodarka urosła o 6,6 proc., licząc rok do roku, co daje jeden z najlepszych wyników w Europie. Bezrobocie zaczęło spadać, a gospodarce estońskiej po kuracji bliżej do konkurencyjności Szwecji niż marazmu Litwy czy Łotwy.
Tallin jeszcze niecałe trzy lata temu był w gronie europejskich bankrutów. Dziś jako jeden z ostatnich krajów byłego bloku wschodniego załapał się do ekskluzywnego klubu decydującego o kształcie Europy. Ten sam polityk jest pierwszym premierem Estonii, o której można powiedzieć, że jest bliżej Skandynawii niż tworu określanego mianem „republiki bałtyckie”. Ansip zagrał va banque. I wygrał.