W II kwartale zeszłego roku interwencje walutowe banku centralnego i Ministerstwa Finansów stworzyły wrażenie, że powstał korytarz, w ramach którego władze polskie chciałyby widzieć złotego. Przypomnę, że chodziło wtedy o przedział 3,85 – 4,20 wobec euro. Przy takich właśnie wartościach interweniowały NBP, osłabiając złotego, i Ministerstwo Finansów, broniąc go. Na szczęście zarówno sytuacja na rynku, jak i zmiana strategii kursowej doprowadziły do tego, że rynek o tym przedziale zapomniał.
Zamieszanie w komunikacji RPP nie miało w moim przekonaniu większego wpływu na zachowanie rynku. Aż do tego roku, kiedy to mniej więcej na początku stycznia nagle nastąpiło uspójnienie przekazu RPP. W efekcie przed ostatnią decyzją rynek w pełni wyceniał już styczniową podwyżkę. Wygląda na to, że rada uzgodniła też swój stosunek do złotego, uznając, że jego umocnienie może być w krótkim okresie najbardziej skuteczną bronią antyinflacyjną.
Dobra strategia komunikacyjna przed posiedzeniem i po nim daje dość czytelny obraz zamierzeń RPP. Po pierwsze, widać, że celem rady jest głównie oddziaływanie na oczekiwania inflacyjne, a nie na znaczne zaostrzenie kosztów udzielania kredytów. Po drugie, rada nie ma nic przeciwko dalszemu umacnianiu złotego. I po trzecie wreszcie, stara się działać wyprzedzająco, mając pełną świadomość, że główny silnik gospodarki, jakim jest popyt wewnętrzny wciąż nie jest w pełnej swej mocy. Jeśli tylko moja interpretacja działań RPP jest właściwa, to uważam, że jest to moment, w którym należy jej pogratulować.



Reklama
Przede wszystkim tego, że RPP nie bała się podnieść stóp procentowych, zanim się na to zdecyduje ECB. Niektórzy mogą zarzucać radzie, że reaguje dopiero na rosnącą inflację i to jest głównym powodem jej reakcji. Na pewno tak, ale dopóki nie ruszą inwestycje prywatne, trudno jest podwyższać stopy procentowe wyprzedzająco, nie mając pewności, czy gospodarka weszła w fazę trwałego ożywienia. Inni z kolei zarzucać będą RPP, że reaguje na wzrost cen surowców i żywności, na które to parametry polskie władze monetarne mają ograniczony wpływ. To prawda, mają jednak wpływ poprzez kurs walutowy, a także muszą reagować po to, aby ograniczyć wzrost oczekiwań inflacyjnych. W Polsce przy rosnącej gospodarce z całkiem przyzwoitą dynamiką konsumpcji i wysokim wykorzystaniem mocy produkcyjnych podejmowanie decyzji o podwyżce stóp jest znacznie łatwiejsze niż np. w Anglii, gdzie z jednej strony inflacja jest wyższa niż u nas, a gospodarka jest w nieporównywalnie gorszej sytuacji. Na koniec pogratulowałbym radzie dobrej komunikacji.
Nie spodziewam się zbyt wielu podwyżek stóp procentowych w najbliższym czasie. Czekają nas raczej jedna lub dwie podwyżki, a potem przerwa. Chyba że ruszą nagle inwestycje i pojawią się sygnały świadczące o narastających napięciach na rynku pracy. Ale jeśli tak się nie stanie, to nie ma powodów, aby zbytnio podwyższać koszt kredytu, działając w tak wysokiej niepewności, z jaką mamy do czynienia obecnie. Mam na myśli nie tylko trwałość polskiego wzrostu gospodarczego, ale przede wszystkim niepewność co stanu strefy euro.
Polsce potrzebny jest też sensowny sposób odróżnienia się od tego, co się dzieje w peryferyjnych krajach strefy euro, ale również niektórych rozgrzanych gospodarkach rynków wschodzących. Ostatni ruch jest posunięciem, które właśnie tego dokonuje. Tak trzymać.