Kłopot w tym, że tradycyjne kryteria mierzące poziom bezpieczeństwa w zachodnioeuropejskich instytucjach finansowych są nieadekwatne do obecnej sytuacji. Stress testy przeprowadzone w lipcu przez unijny nadzór bankowy EBA wypadły całkiem nieźle: na osiemdziesiąt banków tylko osiem je oblało. Wprawdzie już wtedy wielu ekonomistów twierdziło, że poprzeczka została ustawiona zbyt nisko, ale nawet oni byli przekonani, że formalnie EBA nie popełnił błędu. Owszem, tzw. limit wskaźnika płynności mógłby zostać ustawiony wyżej, ale to wszystko. Problem polegał na tym, że EBA ułożyło swoje kwestionariusze według schematów obowiązujących przez dziesięciolecia, nie uwzględniając specyfiki obecnych zagrożeń.
Wpadka Dexii świadczy o tym, że wątpliwości ekonomistów nie były przesadzone. Belgijsko-francuski bank to potęga, który ratowanie pochłonie wiele miliardów euro. Analitycy ośrodka badawczego Stratfor wątpią nawet, czy rząd Belgii stać na wyciąganie za uszy tonącego bankruta, bo wydatki mogą przekraczać finansowe możliwości państwa.
Teraz EBA szykuje kolejne stress testy z podwyższonym limitem, a do tego wysonduje, jaka byłaby kondycja banków po bankructwie Grecji. Czy jednak zapyta również o ich sytuację na wypadek poważnych perturbacji z papierami Portugalii, Włoch i Hiszpanii? Zdaje się, że tego najczarniejszego scenariusza eksperci EBA jeszcze nie przewidują. Być może nie muszą tego robić, dopóki aktywnym graczem w bitwie o bezpieczeństwo sektora finansowego jest Europejski Bank Centralny. EBC od dobrych kilku miesięcy odkupuje od banków nie tylko obligacje Grecji, ale także innych państw z południa Europy. Wydał na to już 156 mld euro.
Dzięki akcji EBC sytuacja w Europie jest bardziej bezpieczna, ale za to mniej przejrzysta. Obligacje Włochów, Portugalczyków czy Hiszpanów są wprawdzie niżej oprocentowane, ale czy na długo? Ile pieniędzy trzeba wydać, by skupić wszystkie złe papiery? Czy EBC nie stanie się ofiarą własnej polityki i de facto przeistoczy się w bank złych długów, których pozbyły się wszystkie zakażone nimi instytucje?
Reklama
Dlatego nie do końca wiadomo, czy najnowsze stress testy – chociaż bardziej rygorystyczne i mniej łagodne dla banków inwestujących w Grecji, Portugalii czy Hiszpanii – spełnią swoje zadanie. Nic dziwnego, że inwestorzy, analitycy, przedsiębiorcy z coraz większym dystansem podchodzą do ocen prezentowanych przez instytucje powołane do tworzenia rankingów bezpieczeństwa. Kolejne stress testy, oceny agencji ratingowych czy nawet komunikaty banków to coraz bardziej pole do spekulacji. Rynkiem rządzą emocje, i to z reguły negatywne. Nie wiadomo, komu wierzyć. Jak podawał „Financial Times”, powołując się na raport Międzynarodowej Rady Standardów Rachunkowości (IASB), bankom i ubezpieczycielom brakuje konsekwencji w tworzeniu odpisów na greckie papiery. Okazuje się, że niektóre wyceniają je według jakichś własnych modeli, a nie cen rynkowych.
Inwestorom brakuje latarni morskich, które przez lata były gwarantem, że spokojnie dobiją do brzegu. Praktycznie wszystko jest możliwe, skoro nawet obniżenie ratingu nie robi na nich większego wrażenia. W środę, kiedy agencje Standard & Poor’s i Fitch Ratings obniżyły oceny wiarygodności dwóch czołowych hiszpańskich banków – Santandera i BBVA, ich kursy... wzrosły. Spadły dopiero wczoraj, ale tylko dlatego, że na całym rynku znowu pojawiły się negatywne nastroje.