Nie ma w tym nic dziwnego. Przez lata obcy kapitał kupował u nas przedsiębiorstwa państwowe, budował fabryki od zera, kupował też akcje polskich firm na giełdzie. Kiedy już te inwestycje zaczynały przynosić zyski, w ogromnej części były one przeznaczane na kolejne inwestycje, czyli znów zostawały u nas. Teraz zagraniczni inwestorzy uznali, że pora inkasować zyski. Coraz szerszy strumień dewiz w charakterze dywidendy wypływa więc z Polski.
Kapitał inwestuje po to, by zarabiać. Są jednak niekorzystne dla nas skutki i coraz bardziej zaczynamy je odczuwać. Można powiedzieć, że do niedawna nasza gospodarka (a więc także my) miała do podziału więcej, niż wypracowała. Ta nadwyżka to były inwestycje zagraniczne, które płynęły do nas. Teraz dzieje się odwrotnie, do podziału zostaje nam mniej, niż wytworzyliśmy. Pieniądze inwestorów, z których cieszyliśmy się wcześniej, musimy teraz oddawać z nawiązką.
Z jednej więc strony ekonomiści przekonują, że w naszym kraju kryzysu nie było, bo produkt krajowy rósł wprawdzie wolniej, ale ten wzrost nigdy nie spadł poniżej zera. Z drugiej jednak z coraz większą niecierpliwością czekamy, aż kryzys, którego nie było, wreszcie się skończy. Nie wygląda na to, żebyśmy się szybko doczekali. Nasz PKB nie w całości bowiem możemy rozdysponować w kraju. Z naszego punktu widzenia jest mniejszy, niż podaje GUS. I nie należy się spodziewać, że to się zmieni.
Inwestorzy zagraniczni najwięcej zarabiają w naszym kraju na usługach, głównie finansowych i ubezpieczeniowych, oraz handlu. Przywykliśmy narzekać, że ponad 70 proc. działających w Polsce banków jest własnością kapitału obcego. Ale państwo na ten właśnie sektor ma największy wpływ. Komisja Nadzoru Finansowego dysponuje bowiem narzędziami, dzięki którym wpływa na sumy pieniędzy, które inwestorzy mogą wytransferować z Polski. W imię bezpieczeństwa sektora finansowego nakazuje zyski zostawić w Polsce.
Reklama
Według danych NBP za 2012 r. sektor finansowy zarobił u nas ponad 3 mld euro, ale wywiózł w charakterze dywidendy tylko 999 mln euro. Ponad 1,8 mld euro zostało w Polsce reinwestowane. Przyczynia się to do rozwoju naszej gospodarki.
Państwo nie ma takich narzędzi w przypadku inwestycji w handel. Więc obserwujemy, jak wielkie sieci zagraniczne, na czele z Jeronimo Martins, właścicielem Biedronki, które całkowicie zdominowały nasz rynek, teraz odcinają od tego kupony. W 2012 r. zagraniczni właściciele sieci zarobili u nas prawie 2,3 mld euro, prawie 1,5 mld euro pobrali w charakterze dywidendy. Na inwestycje przeznaczyli zaledwie 483 mln euro.
Tak sprzyjających warunków działania jak u nas wielkie sieci nie mają nawet w krajach swego pochodzenia. Wszędzie, łącznie z najbardziej liberalną Wielką Brytanią, państwo pilnuje, żeby nie zniszczyły tradycyjnego handlu oraz małych i średnich producentów lokalnych. Nie chodzi jednak tylko o ochronę właścicieli małych placówek, ale o małych i średnich przetwórców. To przecież spore grono wyborców, politycy muszą ich interesy brać pod uwagę.
U nas panuje pełen liberalizm. Dyktatowi wielkich sieci są w stanie się jeszcze przeciwstawić wielkie koncerny zagraniczne działające w Polsce, ale już nie średniej wielkości firmy, które nie mają gdzie sprzedawać swojej produkcji. Coraz więcej z nich upada. Tradycyjne sklepy rodzime musiały się bowiem dostosować do warunków, jakie dyktują dyskonty. Wielkie hurtownie, w jakich się zaopatrują, także kupują tanie produkty wytwarzane przez wielkie koncerny. Tani handel sprzedaje więc tanie jedzenie, a konsumenci, często zatrudnieni na umowach śmieciowych, starają się nie myśleć o tym, jak śmieciowe jedzenie odbije się na ich zdrowiu.
Wielkie zagraniczne koncerny samochodowe oraz wytwórcy sprzętu gospodarstwa domowego zarobili w polskich fabrykach ponad 5,7 mld euro. Większą część zysków pobrali w ramach dywidendy, prawie 3 mld euro. Sporo jednak nadal u nas inwestują – 2,2 mld euro.
Według wstępnych szacunków dochody inwestorów zagranicznych w pierwszym kwartale 2014 r. wyniosły 4,7 mld euro. Drugi kwartał też nie był najgorszy. Zanosi się na niezłą dywidendę.