Wielki brytyjski filozof Michael Oakeshott powiedział o wielkim austriackim ekonomiście i filozofie Friedrichu von Hayeku, że „planuje nieplanowanie”. Istotnie, von Hayek i neoliberałowie w ogóle byli przeciwni planowaniu z prostego powodu: każde planowanie narusza wolność gospodarczą. A dla neoliberałów wszelkie ograniczenie wolności i wolnego rynku jest z zasady złe. Można jednak znaleźć także inne argumenty przeciwko planowaniu.
Najbardziej oczywisty jest taki, że nie znamy przyszłości, a może się zdarzyć wiele nieprzewidzianych rzeczy. Równie oczywisty: ludzie nie działają w pełni racjonalnie, nie potrafią działać racjonalnie nawet w swoim prywatnym interesie, a co dopiero w działaniu na wielką skalę. I trzeci, jak już planować, to na krótki czas, a nie na 25 lat. Mogę przecież z bardzo dużym prawdopodobieństwem zaplanować, że na Wielkanoc pojadę na Roztocze. Ale zupełnie nie mogę zaplanować przyszłości moich wnuków.
Jednak najważniejszy czynnik, którego nie potrafimy uwzględnić przy planowaniu, to los, przypadek, koniunktura, zbieg okoliczności. Dlatego Otto von Bismarck, który miał plany polityczne, uważał, że trzeba czekać z założonymi rękami, aż nadejdą okoliczności sprzyjające dla ich realizacji. Na siłę nic się da zrobić. Rola losu, przypadku, zbiegu okoliczności w naszym życiu prywatnym jest tak duża, że może wprowadzić człowieka w stan fatalizmu. Nawet Pan Bóg przecież nie wtrąca się bez przerwy w nasze drobne sprawy. To, co w życiu prywatnym jest przypadkiem czy zbiegiem okoliczności, w życiu publicznym, społecznym i gospodarczym określamy mianem koniunktury.
Reklama
Sfera nieokreślona, nieprzewidywalna i nieracjonalna jest więc olbrzymia. Czy jednak tylko dlatego mamy zaniechać wszelkiego planowania? Nie, to byłby nonsens. Drobne rzeczy planujemy bez przerwy i na ogół te plany realizujemy. Gorzej z tym, co jest planowane na wiele lat. Ale także w tym przypadku nie jesteśmy bezradni. Doświadczenie, intuicja i wiedza pomagają nam planować. A poza tym, jak można nie planować na przykład swojego życia? Wielu studentów przypadkowo wybrało kierunek nauczania, ale wielu wie, dlaczego, i mniej więcej wie, co chciałoby potem robić, jaką pracę wykonywać. I na ogół im się udaje, mimo bezrobocia i kryzysu.
Zazwyczaj towarzyszy nam ogólnikowy, ale ważny pogląd na to, jak byśmy chcieli, żeby nasze życie wyglądało. Podobnie jest w sferze polityki i gospodarki. Oczywiście, że wszystkie plany są ułomne. Ale można je oceniać z kilku punktów widzenia. Po pierwsze, realizmu i sensu. Plan podbicia przez Polskę Albanii byłby idiotyczny, ale plan zdominowania rynku europejskiego, i nie tylko, przez polskie jabłka – całkiem realny. Po drugie, zdolności uwzględniania czynników nieprzewidywalnych. Brzmi to nonsensownie: jak można przewidzieć nieprzewidywalne. Otóż można, bo są różne stopnie nieprzewidywalności; najadą nas Marsjanie czy też Chiny będą coraz słabsze gospodarczo. Planując, musimy założyć pewien stopień prawdopodobieństwa. Im wyższy, tym lepiej. Po trzecie, żyjemy w pewnym punkcie długotrwałej historii. Nie chodzi o to, byśmy z niej wyciągali nauki, bo to niemądre, ale byśmy uczyli się metodologii planowania. Przykładem wspomniane zachowanie von Bismarcka.
Dlatego nie należy być przeciwnym dalekosiężnym planom, o ile stanowią one raczej wizję niż księgowy dokument. Ale również dlatego, trzeba – mimo ograniczeń racjonalności – wiedzieć jak najwięcej. Na przykład wielki plan 500+ jest obciążony nie tyle fatalnym błędem, polegającym na sumach do wydania, ile fatalnym błędem niewiedzy, czy zadziała w zamierzonym kierunku. A przecież ta wiedza jest dostępna. A co najmniej można było planować, ale się nie planowało.