Dziś sposób opodatkowania pracy woła o pomstę do nieba. Pensja jest niby jedna - ale tzw. podstawy do wymierzania danin co najmniej dwie. A ile jest samych danin? Pracownik płaci podatek, składkę emerytalną, składkę rentową, składkę zdrowotną, składkę chorobową. Od tej samej pensji pracodawca dorzuca od siebie drugą część składki emerytalnej i rentowej, składkę wypadkową, składkę na Fundusz Pracy i na Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Pomysł, by zebrać to wszystko w jedno, jest dobry choćby dlatego, że uprości system, zaoszczędzi czas na bieżących rozliczeniach i da większą swobodę w rozdzielaniu pieniędzy w budżecie.
Ale rząd chce iść dalej i załatwić podatkiem jednolitym kilka spraw. Pierwsza: sprawić wrażenie realizacji obietnicy podniesienia kwoty wolnej w PIT do 8 tys. zł. Sprawić wrażenie - bo z rozwiązania, na którym wszyscy mieli skorzystać skorzysta tylko część podatników. Nawet jeśli będzie to kwota wolna od podatku w dzisiejszym znaczeniu, to ci z dużymi dochodami mają się przecież na nią złożyć. Dalej: przy okazji podatku jednolitego rząd zamierza zaprowadzić podatkową sprawiedliwość. Z argumentem, że dziś niskie płace są obciążone wyższymi kosztami niż największe pensje, trudno dyskutować. Tak rzeczywiście jest, bo przy dochodach ponad 122 tys. zł rocznie nie są już płacone składki na ubezpieczenie emerytalne. Z tym, że to korzyść pozorna, bo jej skutkiem będzie odpowiednio niższa emerytura w przyszłości.
W zaprowadzaniu podatkowej sprawiedliwości rządzący zamierzają zrobić też porządek z samozatrudnionymi, którzy zarabiają dużo, a przedsiębiorcami są tylko z nazwy. Zamiast płacić podatek na ogólnych zasadach - czyli 32-procentowy - wybierają opodatkowanie według liniowej 19-proc. stawki, a składki na ZUS płacą ryczałtem (od 60 proc. średniej pensji). Sprawiedliwość ma polegać na zlikwidowaniu opodatkowania liniowego i wrzuceniu dochodów z jednoosobowej działalności gospodarczej do podatku jednolitego z drobnymi modyfikacjami (np. z utrzymaniem ryczałtowej części ubezpieczeniowej).
I tu zaczynają się schody. Taki "wszystkoizm" we wprowadzaniu podatku jednolitego grozi spektakularną porażką. Rząd pakuje się w pułapkę: żeby udało się ulżyć najmniej zarabiającym kosztem tych zarabiających najwięcej, system musi być szczelny, a więc nie może być w nim żadnych preferencji podatkowych. Stąd pomysł, by zlikwidować liniowy PIT przy jednoosobowej działalności gospodarczej, bo gdyby go zachować, bogaci uciekaliby w samozatrudnienie i projekt przestałby się bilansować.
Tyle, że likwidacja liniowego PIT to uderzenie nie tylko w samozatrudnionych, ale też w prawdziwych przedsiębiorców - takich, co dają pracę innym, inwestują, tworzą jakąś wartość dodaną dla gospodarki. Jeśli z dnia na dzień ich obciążenia wzrosną, to kolejny społeczny protest rządzący mają jak w banku (jak to może wyglądać, przećwiczyli już przy okazji pierwszej próby wprowadzenia podatku handlowego). Pomijając już drobiazg, jakim jest "niekompatybilność" takiego działania z programem budowy polskiego kapitału, jaki rząd też ma na swoich sztandarach. Opcja "likwidacja liniowego PIT" to uszczelnianie systemu na skróty, bez fundamentalnej zmiany, jaką byłoby wprowadzenie jasnej i uniwersalnej definicji przedsiębiorcy.
Co niby da taka definicja? Przede wszystkim skończyłaby się era samozatrudniania - fikcyjnej działalności gospodarczej, tańszej wersji świadczenia pracy. A skoro wśród przedsiębiorców zostaliby sami przedsiębiorcy, to można by stworzyć spójne zasady opodatkowania ich dochodów uzyskiwanych niezależnie od formy prawnej, w jakiej jest prowadzona działalność gospodarcza. Dziś też jest tu niezły bałagan.
Może być przecież tak, że przedsiębiorcy o takich samych profilach działalności, identycznych przychodach, działający na tym samym rynku płacą różne podatki. Bo jeden jest spółką z ograniczoną odpowiedzialnością i płaci 15-proc. CIT, a drugi woli jednoosobową działalność gospodarczą i rozlicza się według 19-proc. PIT. Przedsiębiorca może rozliczać dziś podatki dochodowe na kilka różnych sposobów: ryczałtem, kartą podatkową, według skali PIT lub liniowo, podatkiem od osób prawnych.
Odrębny podatek dla przedsiębiorców, a osobny - jednolity - dla dochodów z pracy, to sposób na uniknięcie rafy, na którą wpłynie rząd, jeśli pozostanie na już obranym kursie. Ta rafa to nie tylko ryzyko sporu z przedsiębiorcami, ale w ogóle porażki idei spójnego opodatkowania pracy. Już poprzednicy omal jej nie skompromitowali, prezentując projekt niedopracowany, napisany na potrzeby kampanii wyborczej. Jednak nawet tamten pomysł, mimo swoich niedoskonałości, unikał pułapki, bo podatek jednolity miał nie obejmować działalności gospodarczej. Dziś autorzy nowej wersji projektu sami muszą sobie odpowiedzieć na pytanie, czy stać ich na ostateczny upadek koncepcji podatku jednolitego.