To nie może być przypadek, kiedy kilka badań pokazuje podobny trend. Chodzi o sondaże nastrojów konsumentów, które w ostatnich miesiącach notują wręcz doskonałe odczyty. Na przykład CBOS pokazuje najwyższy w historii badań odsetek Polaków przyznających, że można znaleźć pracę lub wręcz, że jest to łatwe. Z kolei z danych GUS wynika, że w maju po raz pierwszy w historii więcej było osób pozytywnie oceniających sytuację kraju i swoją niż osób oceniających ją negatywnie. Do tego można dodać twarde dane o bezrobociu z badania aktywności ekonomicznej ludności – w I kwartale stopa bezrobocia spadła do 5,1 proc., co oznacza, że w maju już prawdopodobnie znajduje się poniżej 5 proc.

Reklama
Żeby ocenić znaczenie tego zjawiska dla gospodarki w krótkim i dłuższym okresie, trzeba zadać trzy kluczowe pytania. Pierwsze - czy te dane pokazują prawdziwy obraz sytuacji, czy też statystyczny szum w nich obecny zaciemnia pewne negatywy? Drugie - jeżeli sytuacja jest tak dobra, to dlaczego wynagrodzenia nie rosną szybciej, dlaczego pracownicy nie mają większej siły przetargowej? Wreszcie trzecie pytanie - jeżeli wynagrodzenia zaczną szybciej rosnąć, czy będzie to niosło ze sobą więcej szans, czy zagrożeń?
Odpowiadając na pierwsze pytanie, trzeba pamiętać, że wciąż jesteśmy krajem, gdzie duży odsetek obywateli z trudnością wiąże koniec z końcem. Niektórzy ekonomiści wskazują, że rynek pracy w Polsce jest wciąż dla pracowników bardzo nieprzyjazny. Wskazywać na to mogą m.in. dane dotyczące czasu poszukiwania nowej pracy, który wynosi niemal 10 miesięcy. Słabo w Polsce działa system pośrednictwa pracy, wiele osób ma problem ze znalezieniem satysfakcjonującego zajęcia. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że w wielu regionach i wielu grupach społecznych o zatrudnienie jest naprawdę trudno. Dotyczy to na przykład osób w wieku powyżej 50 lat, których pracodawcy zatrudniają niechętnie.
Z drugiej strony liczba realnych danych (czyli nie opinii, ale danych statystycznych) wskazujących na poprawiającą się wyraźnie sytuację pracowników jest bardzo duża. Przywoływany średni czas poszukiwania nowej pracy obniżył się w ciągu ostatniego roku o ponad miesiąc i chyba po raz pierwszy jest liczbą jednocyfrową. Bezrobocie jest rekordowo niskie i będzie wkrótce jeszcze niższe. Stopa zatrudnienia (udział zatrudnionych w danej populacji ogółem) dla osób w wieku 20–64 lata po raz pierwszy przekroczyła 70 proc.
Kompozycja wszystkich informacji napływających z rynku pracy jest podobna do tej z lat 2007–2008, kiedy rynek pracy przechodził największą hossę po transformacji systemowej. To nie jest naturalnie raj, w większości krajów Unii Europejskiej żyje się znacznie lepiej niż w Polsce, ale każdy adept ekonomii i innych nauk społecznych wie, że najważniejsze dla nastrojów społecznych są kierunek i tempo zmiany, a nie poziom jakiejś zmiennej. Ujmując to obrazowo, przeciętny Grek jest zamożniejszy niż przeciętny Polak, ale będąc na równi pochyłej, czuje się zapewne znacznie gorzej.
Zmiana na rynku pracy jest realna. Teraz drugie pytanie - dlaczego płace nie rosną szybciej? O ile większość informacji z rynku pracy przypomina sytuację z lat 2007–2008, o tyle tempo wzrostu płac jest wyraźnie niższe. Obecnie trend nominalnego wzrostu płac wynosi ok. 4,5 proc., co daje ok. 2,5-procentowy wzrost realny. Przed dekadą nominalny i realny wzrost płac był niemal dwukrotnie wyższy. Co więcej, nawet w relacji do wydajności pracy wzrost był wtedy znacznie wyższy.
Jest kilka możliwości wyjaśnienia tej zagadki. Jedna: ogromna imigracja Ukraińców wywołuje presję w dół na wynagrodzenia. W ciągu ostatnich 12 miesięcy pracodawcy wydali ponad 1,4 mln oświadczeń o zatrudnieniu Ukraińców (!). To niemal dwukrotnie więcej niż rok wcześniej i aż trzykrotnie więcej niż przed dwoma laty. Skala imigracji do Polski jest gigantyczna i na wielu stanowiskach niewymagających dużych kompetencji pracodawcy nie mają problemu, by znajdować relatywnie tanią siłę roboczą. Inna możliwość: przechodzenie pracowników z umów cywilnoprawnych na umowy o pracę. Ze względu na zmiany regulacji wielu pracodawców dało pracownikom taką możliwość, a tego typu "awans" może przez jakiś czas rekompensować podwyżkę płacy nominalnej.
Prawdopodobnie najprostsze wyjaśnienie fenomenu niskiej dynamiki płac jest jednak takie, że pracownicy jeszcze nie zdążyli zareagować na wzrost inflacji. W latach 2013–2016 realny wzrost wynagrodzeń był wysoki, może nie aż tak jak w 2008 r., ale wyższy od średniej historycznej dzięki głębokiej deflacji. Ostatniej zimy inflacja skokowo wzrosła, podmywając płace realne. Kiedy pracownicy zareagują, nominalna i realna dynamika wynagrodzeń będzie znacznie wyższa niż dziś. To jest teza stawiana przez analityków mBanku, którzy przekonują, że kwestią czasu jest znaczące przyspieszenie wynagrodzeń i powtórka z lat 2007–2008, kiedy zacieśnienie na rynku pracy wywołało skokowy wzrost płac.
Płace mogą więc wyraźnie przyspieszyć w nadchodzącym roku. Przejdźmy zatem do trzeciego pytania - czy należy to traktować bardziej jako szansę, przyjmując perspektywę pracownika, czy jako ryzyko, przyjmując perspektywę pracodawcy? Ta druga możliwość wydać się może czytelnikowi kuriozalna, ale wśród pracodawców i inwestorów panuje autentyczna obawa o to, czy ograniczenia w dostępie do pracowników i wiążący się z tym nieuchronnie wysoki koszt ich zatrudniania nie będą limitować szans rozwojowych polskiej gospodarki.
Wydaje się jednak, że z co najmniej kilku powodów w nadchodzących paru latach nie należy się takim ryzykiem nadmiernie przejmować. Pod względem jednostkowych kosztów pracy, czyli relacji płac do wydajności, Polska zawsze była zdyscyplinowana jak Niemcy-bis, czasem nawet za bardzo. Płace skorygowane o wydajność nie powinny stać się problemem. Jeżeli zaś chodzi o dostęp do pracowników, to wciąż mamy duży zasób osób nieaktywnych zawodowo, które dzięki wyższej dynamice wynagrodzeń mogą zostać włączone do rynku pracy. Przeszkolenie tych osób będzie kosztowało, ale przyniesie długookresowo bardzo pozytywne skutki. Ponadto ostatnie dwa lata pokazały, że możemy czerpać z zasobu siły roboczej ze wschodu Europy. Wreszcie, warto zwrócić uwagę, że choć ogólna populacja osób w wieku produkcyjnym się zmniejsza, to rośnie populacja osób w wieku najbardziej produktywnym, czyli 35–55 lat.
Spada populacja osób, które można wziąć na staż lub do prostych zadań, a rośnie tych, które mają bardziej złożone zdolności. W tym, co dzieje się dziś na rynku pracy, widać zatem same jasne strony.