Na pewno śledzi pan wskaźniki dzietności w Europie. Nie niepokoi pana, że we Francji, państwie – symbolu skutecznej polityki prorodzinnej, ten wskaźnik spada. Czy w takim razie zachęty do rodzenia dzieci mają sens?
Zdecydowanie. Polityka prorodzinna przyczynia się do wzrostu dzietności, co potwierdzają raporty profesjonalnych i bezstronnych instytucji, np. PwC. Wskaźniki w Europie falują. We Francji spadek nie jest ogromny, współczynnik dzietności utrzymuje się na poziomie 1,9. I wbrew pozorom nie jest on osiągany dzięki mniejszościom etnicznym – ich udział w tym wskaźniku to zaledwie 0,1. Wpływ polityki prorodzinnej na dzietność widać w krajach nadbałtyckich. Gdy ze względu na kryzys z lat 2008–2009 zawiesiły finansowe zachęty dla rodziców, wskaźniki urodzeń spadły, a po przywróceniu przywilejów znów poszybowały w górę. W Polsce wskaźnik dzietności za 2017 r. nie jest jeszcze oficjalnie opublikowany przez GUS, ale wynosi 1,45. Dwa lata wcześniej, czyli przed wdrożeniem programu 500+, wynosił 1,3.
Gdyby polityka prorodzinna miała tak ogromne znaczenie dla dzietności, to kraje o największym wsparciu powinny notować najwyższe wskaźniki. W jednej grupie powinny być więc Francja, Szwecja, Niemcy i Węgry. Tymczasem w Europie Zachodniej i Północnej od siedmiu lat wskaźniki spadają, choć wcześniej rosły. A w Europie Środkowej – wliczając Niemcy – jest odwrotnie. O posiadaniu dzieci decydują więc względy kulturowo-społeczne czy pomoc państwa?
Czynnik kulturowy ma ogromne znaczenie, bo posiadanie dzieci nie jest kwestią polityki prorodzinnej, lecz przede wszystkim indywidualnego systemu wartości. Nasz kraj – w swojej demograficznej zapaści – ma to szczęście, że Polacy chcą mieć dzieci. Najczęściej dwoje. Tylko 5 proc. w ogóle nie chce mieć potomstwa. A więc zmiana kulturowa, rezygnacja z modelu rodziny z co najmniej dwójką dzieci, nie jest u nas głęboka. Problem w tym, że znaczna część rodziców nie decydowała się na drugie lub kolejne dziecko. Powód tej decyzji tłumaczono przede wszystkim czynnikami ekonomicznymi – obawą o pracę, środki do życia, mieszkanie, godzenie obowiązków zawodowych i rodzicielskich. Jeśli więc obywatele chcą mieć dzieci, a przeszkadzają im przyczyny obiektywne, to państwo może je wskazać i eliminować. Na tym polega polityka prorodzinna i jej wpływ na dzietność.
Reklama
Ale Czesi, Słowacy i Rumuni nic szczególnego w zakresie pomocy rodzinom w ostatnim czasie nie robili, a wskaźniki dzietności w tych państwach rosną tak samo jak na Węgrzech i w Polsce – choć oba kraje przeznaczają na pomoc rodzinom ogromne środki. Czy to wydawanie pieniędzy ma sens?
Sytuacja w naszej części Europy jest specyficzna. Po 30 latach transformacji politycznej i gospodarczej obywatele poczuli się w końcu bezpieczniej, zwłaszcza w czasie trwającej koniunktury ekonomicznej – np. wskaźnik bezrobocia w Czechach wynosi obecnie tylko 2,2 proc. Społeczeństwo musiało się otrząsnąć z trudnego okresu przemian i teraz jesteśmy świadkami odreagowania. Sytuacja ekonomiczna w regionie ustabilizowała się i efektem tego jest też wzrost dzietności.
Od ponad 10 lat wprowadzamy kolejne rozwiązania – becikowe, ulgę podatkową, urlopy dla ojców, rodzicielskie. Wskaźnik nawet nie drgnął aż do zeszłego roku.
Z perspektywy polityki prorodzinnej to nie jest długi okres. Zaczęła się ona za pierwszego rządu PiS. Dodatkowo była fragmentaryczna, np. wprowadzono ulgę podatkową, ale wiele osób nie mogło z niej korzystać, bo nie mieli jej z czego odliczyć. Dopiero później wprowadzono rozwiązanie, zgodnie z którym jeśli nie starcza podatku, to ulgę można odliczyć ze wszystkich składek. To powodowało, że rodzice byli zdezorientowani. Ten niski wskaźnik – tak jak w innych państwach regionu – był także spowodowany odrabianiem zaległości konsumpcyjnych i poczuciem ciągłej niestabilności w związku z transformacją. Nie wiemy też, czy nie byłby jeszcze niższy, gdyby nic nie robiono. Myślę, że tak mogłoby właśnie być. Program 500+ był przełomem pod kątem roli, jaką wsparcie rodzin ma odgrywać w polityce państwa. Nie tylko oderwał politykę rodzinną od socjalnej, wprowadził uniwersalne wsparcie, ale polityka rodzinna stała się osią całej polityki rządu, nie tylko tej społecznej. Nie chodzi zresztą wyłącznie o 500+, ale też np. rekordowe nakłady na usługi opiekuńcze, czyli tworzenie żłobków i przedszkoli.