Czy Bliski Wschód to region wielkich, czy małych nierówności ekonomicznych? Czy Irak albo Arabia Saudyjska są krajami bardziej egalitarnymi niż współczesne Chiny lub Ameryka? Odpowiedź na te pytania znajdziecie w nowej pracy „bandy Piketty’ego”.
Francuzi z Paris School of Economics – Thomas Piketty, Facundo Alvaredo oraz Lydia Assouad – wzięli na celownik Bliski Wschód z przyległościami. Od Turcji i Egiptu, przez Syrię, Jordanię i Palestynę (bez Izraela, bo to jednak gospodarczy wyjątek w regionie), po Półwysep Arabski i Zjednoczone Emiraty. Plus Iran i Irak. W sumie region zamieszkiwany przez 410 mln ludzi. Liczniejszy niż Stany Zjednoczone (320 mln), ale mniej liczny niż Unia Europejska (450 mln).
Z nierównościami na Bliskim Wschodzie sprawa jest dziwna: intuicyjnie czujemy, że są niemałe, ale zbyt często nie mówi się o nich podczas rozważań na temat geopolitycznej sytuacji w regionie. Może przez chwilę – podczas arabskiej wiosny, która wybuchła w 2010 r. – ten i ów komentator przypominał o rosnącej liczbie młodych gniewnych, którzy się radykalizują, bo oligarchiczno-rentiersko-dyktatorskie kamaryle w Egipcie czy Syrii nie dopuszczają ich do owoców wzrostu gospodarczego. Zazwyczaj jednak przy próbie odpowiedzi na pytanie, skąd u licha w tym regionie świata tyle wojen i niestabilności, nierówności pojawiają się rzadko. Tymczasem – jak dowodzą Piketty, Alvaredo i Assouad – jest to czynnik kluczowy.
Jeśli spojrzeć na cały region, to jest on wyjątkowo nierówny. I to nawet w zestawieniu z najbardziej nierównymi miejscami globu. Weźmy górne 10 proc. społeczeństwa, ów decyl, który określa się zazwyczaj mianem klasy wyższej. W 2016 r. w Europie Zachodniej przypadało na niego 35 proc. całego dochodu narodowego (będę używał tego terminu na przemian z bogactwem). A przecież wiemy, że Europa w ostatnich dekadach przestała być tak równym miejscem, jakim była w złotych latach powojennego kapitalizmu. W tym samym czasie w Chinach bogacze trzymają w swoich rękach nieco ponad 40 proc. dochodu. W USA to ok. 47 proc., w Indiach i Brazylii nieco ponad 50 proc. A na Bliskim Wschodzie? Aż 64 proc. gospodarki należy do klasy wyższej. Co czyni region jednym z najbardziej nierównych miejsc globu. Porównywalnym tylko z Afryką Południową, która wciąż nie może się wydobyć z konsekwencji długoletniego prowadzenia polityki apartheidu.
To samo widać po drugiej stronie dochodowego spektrum. W Europie Zachodniej dolna część społeczeństwa (czyli klasa niższa, zwana przez niektórych ludową) zarabia ponad 20 proc. całego bogactwa wytwarzanego przez gospodarkę. W USA przypada na nią 17 proc. bogactwa. Tymczasem na Bliskim Wschodzie to mniej niż 10 proc. Różnice widać będzie również doskonale, gdy popatrzymy na klasę średnią, która w Europie i Ameryce kontroluje ok. 40 proc. dochodu. Zaś w świecie arabsko-perskim trochę powyżej 25 proc. bogactwa. Między krajami widać pewne różnice. Położenie materialne biednych jest nieco lepsze w Iranie, Egipcie i Jordanii (17–18 proc. dochodu narodowego), gorsze w emiratach (poniżej 10 proc.), gdzie żyje bardzo wielu pracowników najemnych z Azji i Afryki. Choć każdy, kto miał okazję zobaczyć z bliska ich fatalne warunki pracy, miałby pewnie problem z użyciem słowa „żyje”.
Cała analiza stanowi dość ponury dowód na niezwykle nierówną i oligarchiczną dystrybucję dochodów ze skarbu ropy, jakim natura obdarzyła (przeklęła?) ten region. To w połączeniu z brakiem demokracji i przejrzystości oraz systemem opartym o regresywne podatki pośrednie (głównie od sprzedaży) sprawia, że Bliski Wschód pozostanie miejscem nierównym. A co za tym idzie, wyjątkowo niestabilnym.
Kolejna analiza Piketty'ego to dość ponury dowód na niezwykle oligarchiczną dystrybucję dochodów z ropy na Bliskim Wschodzie. To w połączeniu z brakiem demokracji i przejrzystości oraz systemem opartym o regresywne podatki pośrednie sprawia, że region pozostanie miejscem niestabilnym