Złośliwi mówią, że jest pan pierwszym politykiem, który doświadczył na sobie tego, jak ciężko rozpocząć działalność w zbiurokratyzowanej Polsce. Ponoć tworzenie biura rzecznika szło jak po grudzie.
O tym, że nie jest lekko, wiem od dawna, bo w 1990 r., po ustawie Wilczka i transformacji ustrojowej, założyłem biznes. A wracając do pytania – to prawda: przy tworzeniu biura napotkałem multum kłopotów, z których istnienia nie zdawałem sobie sprawy.
Na przykład?
Problemy zaczęły się, gdy chciałem zatrudnić główną księgową. Okazało się, że poziom wynagrodzeń w moim biurze musiał określić sam premier w drodze rozporządzenia. To trzeba było skonsultować z poszczególnymi ministerstwami, więc trwało to parę tygodni, choć szef rządu chciał mi pomóc. W efekcie w mediach mówiono, że Adam Abramowicz został rzecznikiem przedsiębiorców, a tenże Adam Abramowicz siedział w pokoiku w jednym z resortów, gnieżdżąc się w nim z trzema wolontariuszami. Ale teraz już jest w porządku. Ważne dla mnie było, by otworzyć biura terenowe. Przedsiębiorcy mają kłopoty nie tylko w Warszawie.
Reklama
Niektórzy uważają, że został pan rzecznikiem z przypadku. Że jest nim tylko dlatego, że był pan posłem PiS.
Tak, znam te głosy. Wypominano mi, że nie jestem ani profesorem prawa, ani teoretykiem ekonomii. To prawda, nie jestem. To żaden powód do wstydu. Większość Polaków to nie profesorowie. Ba, większość przedsiębiorców nie ma tytułów naukowych.
To może chociaż ich rzecznik powinien mieć.
Może. To odwieczny dylemat: wybrać na stanowisko teoretyka czy praktyka. Moim zdaniem, choć siebie oceniać nie chcę, postąpiono słusznie. Trudno byłoby zrozumieć kłopoty przedsiębiorców komuś, kto nigdy działalności gospodarczej nie prowadził. Nie da się zrozumieć podejścia urzędników, jeśli ktoś nigdy nie miał z nimi do czynienia. Ja to doświadczenie mam.
A przeciętny urzędnik potrafi zrozumieć kłopoty przedsiębiorców? Wie, z czym wiąże się prowadzenie biznesu?
Różnie z tym bywa. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest dobrze. Widzę za to ogromną poprawę wśród pracowników Ministerstwa Finansów, które odpowiada za wiele zmian dla biznesu. To zresztą dowód na to, że praktyka ściągania fachowców z rynku do administracji publicznej się sprawdza.
Niektórzy uważają, że urzędy zamieniają się w korporacje.
Nie dostrzegam tego. Poza tym nie bójmy się korporacji. Jeśli to firmy uczciwe i działające z poszanowaniem godności człowieka, to nie ma w nich nic złego.
Jak jest z poszanowaniem polskiego przedsiębiorcy? Mamy standardy zachodnie czy bliżej nam do Wschodu?
Wiele zależy od tego, o jakiej grupie przedsiębiorców będziemy mówić. Mamy np. dwa miliony firm jednoosobowych, ludzie prowadzą działalność, ryzykując własnymi samochodami czy domami. Często to samozatrudnienie przypomina pracę na etacie, jeśli chodzi o uzyskiwany dochód. Zarazem trzeba dostrzec, że w ostatnich latach rząd dla tej grupy zaproponował wiele ułatwień. Sytuacja mikroprzedsiębiorców się poprawiła.
Nie ma pan wrażenia, że rząd wraz z każdym jednym dobrym ruchem wykonuje dwa złe? Gdzieś ułatwia, ale zarazem gdzieś indziej utrudnia?
Wszystko zależy, kogo mamy na myśli. Rozpoczęcie najmniejszego biznesu jest prostsze niż kiedykolwiek wcześniej. Jest pas startowy, półroczne zwolnienie z obowiązku opłacania składek na ubezpieczenia społeczne, później przez dwa lata można płacić mały ZUS, podniesiono limity amortyzacyjne z 3 tys. zł do 10 tys. zł, a przy zakupie sprzętu nawet do 100 tys. zł. W efekcie niektóre firmy przez kilka lat mogą zgodnie z prawem nie płacić podatku dochodowego. Jeśli więc ktoś mówi, że trudno otworzyć mały biznes, jest w błędzie. Oczywiście niełatwo jest prowadzić działalność z powodzeniem – znajdować klientów, sprzedawać towar, nakreślić właściwą strategię rozwoju. Ale to jest przecież niezależne od państwa.