Magdalena Rigamonti: Panie profesorze, pan się zna na politykach. Mają wizję?
Adam Daniel Rotfeld: Współcześni? Myślą doraźnie. Mentalność dzisiejszych polityków to jest myślenie na ogół reaktywne i na krótką metę. Cel: wygrać najbliższe wybory. Wielka Brytania wychodzi z Unii Europejskiej i to jest ilustracja doraźnego myślenia premiera Davida Camerona, który zapoczątkował proces. Jego dopełnieniem jest to, co teraz się dzieje na Wyspach. Chciał umocnić swoją pozycję i wejść do historii. Ogłosił więc w czerwcu 2016 r. referendum w sprawie tzw. brexitu. Po co? Bo był przekonany, że je wygra i Brytyjczycy zagłosują przeciwko wyjściu z Unii Europejskiej. Zachował się jak narcyz zakochany w sobie, któremu przecież leży na sercu nie tylko miłość własna, lecz także dobro własnego kraju. W ten sposób uruchomił proces niezwykle destrukcyjny. Nie brał pod uwagę, że wypuści dżina z butelki – może przegrać, rozbudzić i bez tego silny brytyjski konserwatyzm; może wyzwolić te wszystkie złe duchy, które tkwią w każdym społeczeństwie.
O jakich duchach pan mówi?
Jest to nostalgia narodów, które utraciły imperium. Chorują na to Turcja, Rosja, Węgry i nie tylko… Paradoks polega na tym, że dziś Wielka Brytania jest postrzegana jako państwo, które może się stać zapalnikiem czy też zamkiem spustowym. Niektórzy określają to mianem bomby o opóźnionym zapłonie. Przeciwnicy Unii uważają, że brexit rozpocznie proces definitywnego upadku UE. Unaocznił bowiem, że w istocie niektóre społeczeństwa – z różnych powodów – zajmują wobec Unii coraz bardziej krytyczne stanowisko. Na szczęście nie dotyczy to społeczeństwa polskiego, które docenia wszystkie pożytki, jakie przynosi nam przynależność do tej wspólnoty, która nie ma precedensu w historii Europy.
Według pana pokój jest zagrożony?
Gdyby doszło do takiego kryzysu, który miałby doprowadzić do upadku Unii, to nie ulega wątpliwości, że w Europie doszłoby nie do jednego dużego konfliktu, tylko do wielu mniejszych – lokalnych, wewnętrznych, które otworzyłyby drogę do katastrofy i samozniszczenia. O I wojnie światowej mówi się, że było to zbiorowe samobójstwo. Dziś potencjalne zagrożenia są innej natury. Nowe zjawisko, którego nie przetrawili politycy, polega na tym, że większość konfliktów, zarówno w Europie, jak i poza nią, w skali globalnej, nie wybucha w wyniku sprzeczności między państwami, lecz jest efektem rozwoju sytuacji wewnątrz poszczególnych państw. Warto przypomnieć, że Unia nie została stworzona po to, by rozwiązywać problemy funduszy regionalnych, strukturalnych, dopłat dla rolników do każdego hektara. Nie! Głównym motywem powołania do życia Unii Europejskiej było to, że po doświadczeniach dwóch strasznych wojen wśród ojców założycieli dojrzewało przekonanie, że trzeba za wszelką cenę zapobiec kolejnym potencjalnym wojnom. Należało uczynić wojnę po prostu niemożliwą. Politycy w okresie międzywojennym zajmowali się tym, by zmniejszyć możliwość jej wybuchu. Znaleźć sposoby rozwiązywania konfliktów. Natomiast wielkość ojców założycieli UE, nie tylko Roberta Schumana i Jeana Monneta, lecz przeważającej większości ówczesnych przywódców – de Gasperiego, Adenauera, Paula-Henriego Spaaka i nie na ostatnim miejscu Winstona Churchilla – polegała na tym, że nie myśleli doraźnie, ale strategicznie, długofalowo. Celem Unii było ustanowienie pokoju, który miał się opierać nie tyle na koncepcjach, co na współzależności politycznej, gospodarczej, na zmniejszaniu zbrojeń i – co najważniejsze – na wspólnych demokratycznych zasadach i poszanowaniu praworządności. Churchill rok po tym, gdy przestał być premierem, wygłosił przemówienie w Zurychu. Powiedział wtedy, że Europa musi się zjednoczyć, musi powstać jakiś rodzaj stanów zjednoczonych Europy, żeby zapobiec wojnie. Pytała pani o wizję – on ją miał. To była wizja wielkiego męża stanu. Myślał kategoriami wykraczającymi poza codzienność. Takim politykom powierza się przywództwo w czasie katastrofy. Wielkie wyzwania, wielkie zagrożenia sprzyjają dochodzeniu do władzy silnych osobowości, które mają zdolność formułowania długofalowych celów i sposobów ich realizacji. A kiedy katastrofa mija, to społeczeństwa wolą mieć kogoś zwykłego, kto będzie raczej zarządzał, niż rozwijał wielkie wizje. W lipcu 1945 r. – po zakończeniu wojny w Europie – Brytyjczycy powierzyli w wyborach ster rządów Clementowi Attlee, który zastąpił Winstona Churchilla, wielkiego przywódcę czasów II wojny światowej.