U wielu wywołała ona stan wzmożenia i gotowość, żeby coś zrobić. Zgodnie z dominującym dziś indywidualizmem utrwala się przekonanie, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko każdy z nas przyjmie mocne postanowienie poprawy. Nie będzie mył zębów przy lejącej się z kranu wodzie, posegreguje śmieci, zrezygnuje z mięsa. Porzuci samochód na rzecz roweru, ograniczy konsumpcję. W myśli zasady: jeśli chcesz zmiany, zacznij od siebie. Chcemy gorąco wierzyć w to, że miliony takich jednostkowych przemian doprowadzą do wielkiej zmiany. Indywidualistyczny duch czasów każe nam bowiem myśleć, że wszystko zależy od jednostki. Czyżby?
Nie chcę dyskredytować wysiłków każdego, kto na własnym poletku próbuje się zmierzyć z groźbą katastrofy klimatycznej; ideały ekologicznego życia oceniam jako szlachetne i godne pochwały. Zarazem jednak uważam, że w przekonaniu, iż wszystko zależy od nas samych, tkwi wielkie przekłamanie. Że w rzeczywistości ktoś próbuje nas nabrać, odwrócić naszą uwagę od tego, gdzie faktycznie leży problem. A nie leży on w tobie czy we mnie, drogi czytelniku. To problem systemu. Jego centrum stanowi współczesny kapitalizm. Jeśli pozostawimy go w obecnej formie, nie ma żadnych szans na powstrzymanie katastrofy klimatycznej. Kluczem do jej zapobieżenia jest bowiem głęboka zmiana gospodarcza. A także polityczna i kulturowa. Wszystko musi się zmienić, jeśli mamy ocaleć jako gatunek. Czy jesteśmy na to gotowi? Wątpię.
Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ W MAGAZYNIE WEEKENDOWYM DGP>>>