Tej zasady trzeba stanowczo bronić. Kościół ma wielkie zadanie formowania dusz, wydaje się jednak, że swoją rolę wykorzystuje nadmiernie. Pokusa polityki i wpływania na władzę okazuje się zbyt silna. Choć pewnie nie jest to zgodne z modami panującymi w nauce, jestem przekonany, że w człowieku istnieje stała potrzeba wiary i religijności. Występuje od zawsze i Europa Zachodnia z jej postępującą sekularyzacją pozostaje wyjątkiem od reguły, a nie przykładem dla innych. Historycznie ugruntowane związki wyznaniowe tę głęboką ludzką potrzebę wiary afirmują: budują i wskazują drogę do dojrzałego doświadczenia religijnego i duchowego. Z punktu widzenia życia ludzkiego doświadczenie to ma znaczenie fundamentalne, a jego rola staje się nawet coraz istotniejsza. Religia kształtuje bowiem wymiar podstawowy naszych zachowań w stosunku do bliźniego, wspólnoty, pracy, a także nasze sumienie, dyscyplinę i odpowiedzialność za własne czyny.
Istotą demokracji liberalnej jest wolność. Tymczasem Kościół katolicki historycznie nie był liderem obrony wartości liberalnych. Rodziły w nim podejrzliwość podobną do podejrzliwości, z jaką podchodził i podchodzi do demokracji, relatywizmu czy rzekomego nadmiaru tolerancji. Przed wojną postawa Kościoła zbliżała się do modelu państwa korporacyjnego urzeczywistnianego przez Franco w Hiszpanii czy Mussoliniego we Włoszech. Późno też Kościół odkrył dla siebie ideę praw człowieka, bo dopiero w połowie lat 60., czyniąc z niej stopniowo istotę swego nauczania.
Państwo liberalne chce i powinno bronić się przed dominacją jakiejkolwiek religii czy ośrodka wyznaniowego, nawet jeśli jest on w społeczeństwie najważniejszy. Kościół katolicki zaś powinien odnaleźć się w ustroju liberalnym, w którym podział między sferą państwa i religii są wyraźnie zaznaczone.
Casus Polski jest ciekawy, bo Polacy od wieków związani są z katolicyzmem mającym w Polsce silne zaplecze politycznie. Dlatego ochrona demokratyczno-liberalnego ładu wymaga od Kościoła większej ostrożności i powściągliwości, by nie ulec pokusie, że stanie się podstawową wyrocznią w sprawach etycznych czy metapolitycznych. Rola Kościoła formułującego moralne zasady jest zrozumiała pod warunkiem, że jest on traktowany krytycznie, na takich samych zasadach jak inne podmioty życia publicznego, których opinie i mniemania są poddawane ocenie. Dyskusji może podlegać zarówno kwestia zapłodnienia in vitro, sposobu nauczania religii w szkole, jak i nauczanie Jana Pawła II, które traktowane jest w Kościele jako swoistego rodzaju bezkrytycznie przyjmowany dogmat.
Tematy takie jak in vitro są problemami do debat, a nie jedynie materią do potępień. W demokracji religijne potępienie nie może być i nie jest argumentem. Kościół musi wejść w dyskusję z partnerami społecznymi, którzy mają prawo do poglądów odmiennych. Niestety, zamiast tego przyjmuje często postawę wyższościową, tak jak to ostatnio zaprezentował biskup Tadeusz Pieronek, odsyłając Joannę Senyszyn (za - przyznaję - jej niezbyt mądre wypowiedzi) do dojenia krów. Lekceważenie jest zawsze niedobre, podobnie jak agresywny język, po obu stronach barykady. Powściągliwość i skromność nie są jednak mocną stroną katolickiej hierarchii.
Z punktu widzenia państwa prawa najważniejsze jest przestrzeganie reguł dzielących sferę świecką od religijnej. Dlatego tak dziś, jak i w poprzedniej kadencji, zdumiewa mnie entuzjazm, z jakim niektórzy posłowie podobno liberalnej partii wspierają środkami publicznymi prywatne szkoły wyznaniowe. W moim przekonaniu jest to nadużycie nastawione wyłącznie na walkę o głosy wyborców. Niczego wspólnego z liberalnym modelem państwa nie ma również przekazywanie pieniędzy na potwornie brzydki budynek, który nosi szumną nazwę Świątyni Opatrzności Bożej.