Partia Jarosława Kaczyńskiego nie ustaje w dążeniu do samozagłady. To fascynujące zjawisko. Po nieoczekiwanych przedterminowych wyborach, do których PiS sam doprowadził i które sromotnie przegrał, po całkiem niepotrzebnej i niezrozumiałej awanturze w sprawie traktatu lizbońskiego, po mniej i bardziej groteskowych wypowiedziach, jak ta o internautach, którzy piją piwo i oglądają pornole, teraz w PiS dla odmiany rozważana jest inicjatywa wprowadzenia w Polsce moratorium na dokonywanie aborcji.

Ta chęć rozniecenia kolejnego etycznego sporu ma zapewne dwie przyczyny. Pierwszą jest narastająca wśród biskupów atmosfera antyaborcyjnej krucjaty: ponoć msze z okazji święta 3 Maja pełne były słów potępienia dla przerywania ciąż i dla wystąpienia Rady Europy, która domagała się ułatwienia Polkom dostępu do legalnych zabiegów. Najgłośniej zabrzmiał tu zawstydzający głos kardynała Glempa szydzącego podczas homilii z okularów Alicji Tysiąc. Znów można odnieść wrażenie, że aborcja jest najważniejszym problemem polskiego Kościoła - i polskim w ogóle. Radio Rydzyka nie mogło nie skorzystać z tej atmosfery i nie podnieść larum, a Anna Sobecka zasiadająca w ławach PiS nie mogła się do tego nie przyłączyć. Ale jest i druga przyczyna: Jarosław Kaczyński ma do spłacenia dług wobec środowisk twardej prawicy. Prezes PiS rozbił Ligę Polskich Rodzin, przejął część jej polityków i jej wyborców. Przejął też wpływy w Radiu Maryja. A to kosztuje i wszczynanie na nowo dyskusji aborcyjnej jest próbą wyrównania tych rachunków.

Jarosław Kaczyński od miesięcy odgrywa przed zdumioną publicznością niebezpieczną grę zwaną rosyjską ruletką. Wszyscy czekają, w którym momencie strzał w głowę okaże się śmiertelny. Nad PiS dominuje dziś instynkt samobójczy i jeśli do samounicestwienia nie doprowadziła klęska wyborcza czy żenująca rozgrywka traktatowa, to napięcie rośnie - czekamy wszak, który kolejny pomysł okaże się tym ostatnim i zabójczym. Tym, co partia oddająca władzę powinna była zrobić w pierwszej kolejności, było poszukanie na nowo swojej grupy wyborców. Wydawało się, że dla PiS będą to wyborcy centrowi, nieco bardziej konserwatywni i związani z Kościołem, silnie antykomunistyczni, ale wciąż stroniący od radykalizmów i języka konfrontacji. Wbrew jednak zaklęciom z konwencji PiS - o zdobywaniu środowisk miejskich, młodzieży, inteligencji - partia ta utrwala się w opinii publicznej jako radykalna - partia, która oddaje całe polityczne centrum innym ugrupowaniom. Postawy i poglądy prezentowane w PiS mają charakter coraz bardziej mniejszościowy i nieznajdujący sojuszników, chyba że PiS podejmie się tak cynicznego sojuszu, jaki próbuje ostatnio zbudować z SLD w publicznych mediach. To byłaby jednak pełna rezygnacja z wiarygodności i tożsamości.

Dlatego postawa PiS przestała być już dla mnie zrozumiała w języku politycznym. Jeżeli odnajdywać w niej jakąś logikę, to tylko logikę autodestruktora przymuszonego przez nieuświadomione instynkty do krzywdzenia samego siebie i swego otoczenia. Wydaje się, że dziś są to w PiS instynkty silniejsze niż cokolwiek innego. Jarosław Kaczyński zdaje się już nad nimi nie panować. W strachu przed utratą względów ojca Rydzyka, przed umocnieniem się tendencji nacjonalistycznych i skanalizowaniem ich w innym ugrupowaniu, w obawie przed rozpadem partii były premier i liderzy PiS oddali się władzy tych instynktów, które pozornie ratując ich przed nieistnieniem w rzeczywistości, prowadzą do unicestwienia. Klęska, która w ciągu ostatniego roku dotknęła PiS, jest klęską tyleż niespodziewaną, co przeżywaną na własne życzenie. Racjonalnie wytłumaczyć się jej nie da.

Jeżeli jednak Jarosław Kaczyński chce być nadal uważany za polityka, a nie za przywódcę sekty, musi się wyrwać spod szantażu środowisk skupionych wokół "katolickiego głosu" z Torunia. Jako przywódca opozycji ma szerokie pole do popisu, żeby poddawać publicznej dyskusji realne społeczne problemy: przedszkola, edukacja, szkolnictwo wyższe, podatki. Rząd Donalda Tuska zgłasza kolejne pomysły, na które PiS nie reaguje. Zamiast tego otwiera kolejny "sezon na aborcję", tak jakby to były doroczne zbiory rzepaku. Po co?

Ale nowej wojny o aborcję rozpętać się już chyba nie da. Większość biskupów - nie najgłośniejszych, ale wpływowych - jest przeciwna rozniecaniu tego konfliktu. Wygrać w nim może tylko jeden gracz - SLD. Wojna aborcyjna to wepchnięcie się w potwornie trudne dylematy moralne, których nie da się załatwić metodą prawną. Grozi też powrotem debaty publicznej do żenującego stylu, jaki zaprezentował kardynał Glemp. Opinia publiczna zapewne nie da się ponownie sprowokować do takiej dyskusji. Sprowokować nie da się też Platforma Obywatelska. W przestrzeni publicznej - taką mam nadzieję - nie ma już na to miejsca.









Reklama