Strategia PiS? "Czekamy, a poparcie jak trawa, samo urośnie" - mówi jeden z liderów tej partii. I przywołuje doświadczenia poprzednich rządów, z których żaden nie zdobył władzy po raz drugi. Zawsze prędzej czy później wpadała ona w ręce najsilniejszego ugrupowania opozycyjnego. A tym jest dzisiaj Prawo i Sprawiedliwość.
Pół roku - tyle czasu zabrało partii Jarosława Kaczyńskiego na pozbieranie się po przegranych wyborach. Dziś PiS zaczyna korzystać z pierwszych niepowodzeń rządu. Czeka na zmianę społecznego klimatu, gdy zacznie przybywać wyborców rozczarowanych gabinetem Donalda Tuska. W PiS nie brakuje jednak wielu niezadowolonych, którzy uważają, że partią rządzą "tępe głowy”, które zmarnują zbliżającą się dobrą koniunkturę.
"Są w PiS setki ludzi energicznych, kompetentnych, gotowych poświęcić swój czas na działanie dla dobra wspólnego i dobra partii. I rozbijają się o blokadę, zniechęcają się, ponieważ nuży ich - by zacytować pieśń legionów: <Pierwsza brygada> - <kołatanie do tępych głów>" - to najświeższy wpis Ludwika Dorna. Tak pozostający w niełasce dawny trzeci bliźniak ocenia kondycję swej partii. A jej lider przeciwnie: "Partia jest skonsolidowana i jest w stanie być taką twardą opozycją. My zastanawiamy się, jak to robić, ale w pewnym momencie jedną rzecz żeśmy uzgodnili, i to właściwie niemal jednomyślnie, że my w knajactwie nie będziemy się z obecnie rządzącymi ścigać" - mówił kilkanaście dni temu Jarosław Kaczyński. Mówił do życzliwego mu audytorium, bo to wypowiedź dla Radia Maryja.
Obie diagnozy stanu PiS, choć całkiem różne, zawierają trochę prawdy. Gdyby na wykresie przedstawić powyborczą historię PiS-owskich wzlotów i upadków, uzyskalibyśmy regularną sinusoidę. Dziś krzywa nieznacznie się podniosła. Różnica między Kaczyńskim a Dornem polega na tym, że pierwszy zaczyna wierzyć, że sinusoida trwale zmieniła się w krzywą rosnącą. Co w następnych wyborach doprowadzi do odzyskania władzy. Dorn uważa, że bez radykalnych zmian PiS będzie dreptało w miejscu, nie traciło, ale i nie zyskiwało, i że spędzi długie lata w opozycji.
Na pewno od czasu wiosennej awantury o ratyfikację traktatu lizbońskiego PiS przestało być tematem dla mediów. Od kilku tygodni przedstawicielom partii dziennikarze nie zadają pytań o spoistość ugrupowania albo o kolejnych odchodzących z klubu posłów. PiS znalazło się wreszcie w naturalnym dla opozycji miejscu - recenzenta prac rządu. To poprawiło nastroje w partii. Stąd każdy zapytany o kondycję partii poseł Prawa i Sprawiedliwości, nawet taki, który uważa, że to Dorn ma rację, odpowiada: "Powyborczy szok już minął. Pozbieraliśmy się".
Reglamentowana obecność w mediach
Na zauważalną poprawę morale, mimo że sondażowo partia stoi w miejscu lub spada poniżej krytycznych 20 proc. poparcia, wpłynęło jeszcze kilka czynników. Jeden z nich to to, że - jak mówią jego stronnicy - "Jarosław jest w coraz lepszej formie”. PiS - co nie jest w Polsce wyjątkiem - to partia liderska. Energia lub zaniechania szefa odbijają się na pracy całego ugrupowania. Wyborczej przegranej Jarosław Kaczyński nie zniósł najlepiej. - Osobiście to przeżył, zwłaszcza po nieudanej debacie z Tuskiem miał wyrzuty sumienia - mówi jeden z jego współpracowników. To ponoć minęło i Kaczyński wziął się do roboty. Na spotkaniach klubowych i partyjnych strofuje posłów, że są zbyt mało aktywni, zwłaszcza w swoich okręgach. Często zaleca też ostrzejsze ataki na rząd i Platformę.
Postanowił też objechać wszystkie okręgi wyborcze. W każdym miesiącu ma około sześciu takich wyjazdów. Plan jest stały: spotkanie otwarte z wyborcami, narada z miejscowymi działaczami i konferencja prasowa tylko dla mediów lokalnych. - Unikamy mediów centralnych. Nie chcemy, by Jarosław był codziennie w mediach ogólnopolskich i odpowiadał na wszystkie głupie pytania - opowiada jeden z organizatorów wyjazdów. Tak na przykład było niedawno w Elblągu, gdzie na konferencję nie wpuszczono ekipy TVN 24. Dzięki temu Kaczyński odpowiadał tylko na pytania miejscowych dziennikarzy, których interesowały lokalne problemy - przede wszystkim inwestycje zapowiedziane przez rząd PiS, a wstrzymane przez nową ekipę.
Reglamentowanie obecności lidera w mediach to wykalkulowana decyzja. "PiS musi pozwolić Polakom zapomnieć o tym, co było złe w naszych rządach" - tłumaczy rzecznik partii Adam Bielan. Jego zdaniem to tylko kwestia czasu: "Zakładamy, że PO swoje ponad 40-proc. poparcie utrzyma do końca roku. Ratuje ich to, że będą teraz mistrzostwa Euro 2008 i wakacje. Ale czas gra na niekorzyść każdego premiera. Zresztą nasi działacze po ostatnich PR-owskich wpadkach Tuska zobaczyli, że on nie jest półbogiem, że też popełnia błędy" - dodaje. Wspomnianie przez niego wpadki to krytykowana wyprawa do Ameryki Południowej i informacja o marihuanie zażywanej niegdyś przez premiera.
O tym, że czas gra na korzyść PiS, przekonana jest cała partyjna czołówka. "To oczywiście musi potrwać. SLD stracił popularność po ponad dwóch latach" - zapewnia szef klubu parlamentarnego Przemysław Gosiewski. Ale do tej pory to PiS miewał gwałtowne spadki w sondażach. "Spadki poniżej 20 proc. były chwilowe" - bagatelizuje Gosiewski. A Bielan dodaje, że ostatnio media podawały sondaże robione przed wizytą Tuska w Peru. I jeszcze jedno - z badań wynika, że nie ma na scenie miejsca dla kogoś trzeciego. SLD rzadko przekracza 5 - 7 proc. w sondażach. Na stałe zniknęła LPR, nie liczy się partia Marka Jurka.
Pilnowanie prawej flanki
I to najbardziej cieszy sztabowców PiS. "Jarosław stale pilnuje, by nic nowego nie powstało od prawej strony. Stąd kokietowanie Macierewicza, Olszewskiego, Rydzyka" - relacjonuje jeden z członków komitetu politycznego PiS. Tę taktykę chwali nawet Dorn: "warunkiem utrzymania szans na realny powrót do władzy jest niedopuszczenie, by na prawo od partii wyrosła siła polityczna o charakterze marginalnym”. Dlatego tak ważnym poligonem stało się Podkarpacie, gdzie odbywają się wybory uzupełniające do Senatu. Kandydatem PiS jest popularny w tamtym regionie działacz Stanisław Zając. Konkuruje z nim między innymi Marek Jurek. "To będzie ciekawy pojedynek. Zając prowadzi w sondażach, potem jest kandydat PO - PSL, a Jurek jest trzeci. Liczył na wsparcie duchowieństwa, ale tylko mniejszość go poparła. My w każdym razie potrzebujemy spektakularnego sukcesu i wygrana na Podkarpaciu byłaby czymś takim" - mówi członek władz PiS.
Pilnowanie prawej strony łączy się z obserwacją tego, co dzieje się na lewicy. Jej kryzys działacze PiS interpretują po swojemu: ich zdaniem powstaje tam próżnia, którą zacznie wypełniać Platforma. A jej przesunięcie się na lewo pozwoli Prawu i Sprawiedliwości odzyskać część centrum. "Jak rozmawiam ze znajomymi z prawej strony Platformy, to im coraz trudniej ukryć, że dla nich robi się coraz ciaśniej we własnej partii" - nie ukrywa satysfakcji Zbigniew Girzyński. Czy to oznacza, że dojdzie do transferów z partii rządzącej do opozycyjnej? Dziś brzmi to jak fantazja, ale politycy PiS uważają, że nie da się tego wykluczyć. "Po to Kaczyński trzyma Macieja Płażyńskiego. Dał mu miejsce na naszej liście, a potem pozwolił nie należeć do klubu. To altruizm? Nie, Płażyński ma szerokie kontakty w Platformie i kiedyś może to się przydać" - wyjaśnia jeden z pomorskich parlamentarzystów PiS.
Wygodna rola opozycji
Ale na razie te mocarstwowe plany to kwestia odległej przyszłości. Teraz to Platforma może wyjmować posłów z innych partii. "PiS nie wytrzyma długo w opozycji, jeszcze kilka miesięcy i będą sami prosić o przyjęcie. A my będziemy wybierać najlepszych" - przekonywał niedawno jeden z wpływowych posłów PO. Kogo konkretnie? "Pawła Poncyljusza, Maksa Kraczkowskiego, takich bardziej liberalnych i rzutkich" - wymieniał. Obaj jednak stanowczo zaprzeczają takiej możliwości i by podkreślić swoją lojalność, tym mocniej ostatnio atakują rząd Platformy. Inny z posłów, o którym też mówiono, że jest namawiany przez PO, tak relacjonował sposób kuszenia: "Były to luźne zaczepki. Nie wiadomo czy mówili to na poważnie, czy żartowali. Zresztą u nich w klubie nie jest lepiej niż u nas. Co ja bym tam robił?"
"Nam powoli zaczyna sprzyjać koniunktura, czyli pierwsze niepowodzenia rządu" - dodaje często widywany w telewizji polityk PiS. Ale jest inny kłopot: wewnętrzna struktura partii jest niejasna. "Jest generał, czyli Kaczyński. Ale nie wiadomo, kto ma być pułkownikami, bo formalne funkcje nie odpowiadają realnym wpływom" - narzeka rozmówca DZIENNIKA. A jego kolega podaje to prościej: "Jest chór potakiwaczy wokół Jarosława, którzy pilnują, by nikt inny nie miał dostępu do ucha prezesa".
To o tym zjawisku pisał Dorn w cytowanym już passusie o "kołataniu do tępych głów”. Sprawa, na którą Dorn się skarżył, jest charakterystyczna. Dotyczy wsparcia jakiejś inicjatywy związanej ze spółdzielczością, sprawy drobnej, bez znaczenia dla wewnętrznych rozgrywek w PiS. Mimo to zdaniem Dorna władze klubu zablokowały utworzenie PiS-owskiej strony internetowej dla spółdzielców. "Model działania mojej partii jest następujący: zorganizować jakiś spęd, na którym jedynie słuszne przemówienie wygłosi prezes Kaczyński. (...) tylko co z tego: w prasie ukazują się notki petitem, że prezes Kaczyński po raz kolejny stwierdził, iż PO prowadzi sprawy kraju w złym kierunku” - pisze Dorn na swoim blogu.
"Święte słowa" - komentuje jeden z partyjnych malkontentów. "Mam wrażenie, że wielu osobom w PiS psychicznie odpowiadałaby rola opozycji. Kaczyński na posiedzeniach klubu często ciepło wspomina kadencję 2001 - 2005. Gdy na sali jest jakiś rumor, to on ucisza, mówiąc, że wtedy nikt tak nie hałasował" - opowiada nasz informator. Tylko że wtedy w latach 2001 - 2005 klub PiS liczył 45 posłów, dziś 158. Aż tak czarny scenariusz partii Kaczyńskiego nie grozi, ale też nikt nie odpowiedział na podstawowe dla PiS pytanie: jak przyciągnąć niezadowolonych z rządu Tuska? Bo choć rośnie liczba takich wyborców, to jednocześnie nie poprawiają się notowania PiS, ani żadnej innej partii. "Rzeczywiście mam znajomych, którzy mówią, że nie zagłosują już na Platformę, że nie wierzą w żadne komisje ds. badania zbrodni PiS. Ale jednocześnie mówią mi, że nie zagłosują też na PiS, bo ciągle pamiętają, jak wystraszył ich język, którym posługiwaliśmy się za naszych rządów" - przyznaje Elżbieta Jakubiak, była minister sportu. Czy PiS zmieni chociaż język? To zależy tylko od prezesa: "On rzeczywiście ma problem, jak odpowiedzieć na politykę miłości Tuska. On z trudem akceptuje to, że czasem trzeba powiedzieć coś innego, niż myśli się naprawdę" - podsumowuje jeden z najbliższych współpracowników lidera PiS. Na razie nie jest w stanie zbudować nowego modelu opozycyjności, choć już wie, że stary przestał działać. Czeka na zmianę klimatu.