To wspaniała wiadomość, że "Katyń" Andrzeja Wajdy został nominowany do Oscara. Naprawdę cieszę się z tego. Nie tylko dlatego, że to zasłużone wyróżnienie dla dobrego filmu. Nie tylko dlatego, że na ogół bywa przyjemnie, kiedy ktoś z Polski trafia w tak pozytywnym kontekście na czołówki światowych gazet. Przede wszystkim dlatego, że być może dzięki tej nominacji fragment najtrudniejszej polskiej historii trafi do światowej opinii publicznej.

Reklama

Na ogół bowiem nasza wojenna przeszłość jest kojarzona jednoznacznie z krzywdami, których doświadczyliśmy od hitlerowskich Niemiec. Natomiast Zachód o wiele mniejszą uwagę zwraca na zbrodnie sowieckie.

A przecież ludobójstwo nie ma narodowości ani ideologii - zawsze jest tą samą, najpotworniejszą ze zbrodni. Tymczasem zbrodnie totalitaryzmu sowieckiego są przez światową opinię publiczną traktowane często jak zjawisko z innej zupełnie kategorii niż koszmarna działalność nazistów. Dzięki filmowi Wajdy, Zachód ma szansę dowiedzieć się prawdy o Katyniu. I być może ten film przyczyni się do nadania właściwej miary polskiej przeszłości.

Jestem natomiast bardziej sceptyczny, jeśli chodzi o możliwą percepcję "Katynia" w Rosji. Owszem, dzięki nominacji do Oscara film ten ma szansę trafić do świadomości części rosyjskich elit. Rzecz w tym, że to ta sama część rosyjskich elit, która i dziś jest wolna od antypolskich fobii, a prawdę o Katyniu zdążyła przyswoić już dawno. Wątpię jednak, żeby przeciętny Rosjanin chciał tę prawdę za pośrednictwem filmu Wajdy poznawać i poddawać jakiejś głębszej refleksji.