DGP: Powinniśmy się cieszyć, że wybory udało się przeprowadzić, czy martwić, że było wokół nich tyle wątpliwości?

Sylwester Marciniak: Uważam, że jako społeczeństwo i jako państwo wygraliśmy, doprowadzając je do końca. Skontaktował się ze mną ostatnio ambasador jednego z państw południowoamerykańskich, w którym jesienią ma się odbyć referendum. Chcieliby wiedzieć, jak przeprowadzić taką operację w trakcie epidemii. Świat docenia to, co osiągnęliśmy. U nas jak zwykle strona przegrana nie bije się we własne piersi, lecz podważa wynik. Ogółem w 25 tys. komisji wyborczych zasiadało przeszło 200 tys. członków. Wśród nich było 35 tys. przedstawicieli komitetu Andrzeja Dudy, reszta reprezentowała komitety innych kandydatów. Przedstawiciele Rafała Trzaskowskiego byli w każdej komisji. Do tego dochodzi kilkanaście tysięcy mężów zaufania. Gdyby te osoby uznały, że coś jest nie tak, powinny zgłosić zastrzeżenia do protokołów i złożyć protesty wyborcze.
Ale zastrzeżenia co do uczciwości wyborów nie dotyczą tylko samego głosowania.
Reklama
Zgodnie z obowiązującymi przepisami są dwie podstawy do złożenia protestu wyborczego. Pierwsza to popełnienie przestępstwa. Prokurator generalny poinformował, że złożono 70 zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstw przeciwko wyborom. Dodał jednak, że nie sposób stwierdzić, by nieprawidłowości miały wpływ na wynik. Druga podstawa to naruszenie przepisów kodeksu wyborczego dotyczących ustalenia wyników wyborów. Także w tym przypadku nie ma mowy o kwestiach systemowych. Nawet blisko 100 protestów uznanych przez Sąd Najwyższy nie ma wpływu na ostateczny wynik, biorąc pod uwagę, że było ponad 400 tys. głosów różnicy między obydwoma kandydatami w II turze. Na podstawie takiej argumentacji SN rozstrzygał już w sprawie poprzednich wyborów prezydenckich.
Złożono prawie 5,8 tys. protestów wyborczych. To najwięcej od 1995 r., kiedy wniosków o unieważnienie głosowania było prawie 600 tys.
SN wysłał nam do zaopiniowania 500 protestów. Pozostałe były formularzami, w których wystarczyło wpisać imię i nazwisko. W zeszłym roku po wyborach parlamentarnych liczba protestów była tylko trochę mniejsza.
Czy wynikają z nich jakieś wnioski systemowe na przyszłość?
Na pewno potwierdzają konieczność stworzenia jednego rejestru wyborców. Dziś prowadzą je gminy i może się zdarzyć, że ktoś pobierze zaświadczenie o prawie do głosowania poza miejscem zameldowania, ale nie zostanie wykreślony ze spisu wyborców. Będzie więc mógł wziąć udział w wyborach dwa razy. Wiele zastrzeżeń dotyczyło głosowania za granicą, np. w Manchesterze. Tamtejsza komisja miała jednak przypisanych 11 tys. osób, a w drugiej turze nawet 18 tys. wyborców, podczas gdy największe komisje w Warszawie – po 4 tys. W stolicy ludzie biorą udział w wyborach osobiście i liczenie ich głosów nie jest tak kłopotliwe, jak tych oddanych korespondencyjnie. Wielu Polaków z zagranicy skarżyło się też, że ich pakiety wyborcze nie dotarły na czas, ale to kwestia lokalnych operatorów czy firm kurierskich, a nie naszej poczty.
Gdyby te pakiety doszły do adresatów, wynik wyborów mógłby być inny?
Nie, gdyż różnica między pakietami wysłanymi a zwróconymi to niespełna 90 tys. głosów. Nawet gdybyśmy przyjęli, że wszystkie zostałyby oddane na kandydata, który ostatecznie zajął drugie miejsce, i tak nie zniwelowałoby to przewagi zwycięzcy. Co pokazuje, że nie wydarzyło się nic podejrzanego. Zwłaszcza że przygotowanie II tury w przypadku głosowania korespondencyjnego odbywa się na styk. Przy tak dużej frekwencji to sukces. I, odpukać, nie ma sygnałów, by wybory przyczyniły się do zwiększenia liczby zakażeń. Teraz możemy więc odetchnąć i zająć się tylko zdrowiem i gospodarką.