Pierwsze miesiące istnienia tego rządu nieco mnie niepokoiły, bo sprawa euro schodziła na dalszy plan. Ta ostrożność była jednak zrozumiała wobec dystansu, jaki wciąż dzielił Polskę od sprostania kryteriom wyznaczonym w Maastricht krajom dążącym do strefy euro. Kiedy tylko jednak pojawiły się szanse realizacji zarówno kryterium fiskalnego, jak i inflacyjnego - a stało się to w ostatnich miesiącach - otworzyła się możliwość przedstawienia konkretnego planu przyjęcia europejskiej waluty. A z tym nie warto zwlekać.
To, czy wejdziemy do strefy euro rok wcześniej czy później, ma jednak mniejsze znaczenie, bo pozytywne skutki tej zmiany będą odczuwalne przez kolejne dziesięciolecia. Korzyści są zresztą tym większe, im kraj jest słabiej rozwinięty. Powiedzmy szczerze, że kraje tak wysoko rozwinięte, jak Szwecja, Dania czy Wielka Brytania, nie miały równie silnych przesłanek za przyjęciem euro jak Polska. Te kraje i tak są bardzo wiarygodne na światowym rynku, i tak mają niskie stopy procentowe, no i możliwości wzrostu w oparciu o inwestycje zagraniczne są w nich już ograniczone. W przeciwieństwie do nich Polska należy do krajów, które w przeszłości miały poważne problemy z wyborem właściwej polityki makroekonomicznej: borykaliśmy się z gigantyczną inflacją w r. 1989 i zbankrutowaliśmy w relacjach z inwestorami zagranicznymi, bo przez kilkanaście lat nie obsługiwaliśmy długów zagranicznych. Dopiero od 1995 r. możemy poważnie mówić o napływie inwestycji zagranicznych na większą skalę. Wciąż jednak o poziomie, jaki osiągnęła legendarna Irlandia, możemy jedynie pomarzyć. Wejście do Unii Europejskiej podniosło co prawda naszą wiarygodność, ale nie na tyle, byśmy nie mogli powalczyć o więcej. Przyjęcie europejskiej waluty będzie właśnie naszym orężem w tej walce.
Wprowadzenie euro to szersze otwarcie na inwestorów zagranicznych. Wraz z nimi pojawią się nowe miejsca pracy, ale i nowe technologie. Te z kolei podniosą w sposób naturalny wydajność pracy, a co za tym idzie, wpłyną na podniesienie tempa wzrostu płac i poziomu życia. Już dziś jest ono w Polsce około dwa razy wyższe niż w Europie Zachodniej, systematycznie doganiamy więc naszych unijnych partnerów. Moglibyśmy jednak doganiać ich szybciej, bo też oczekiwania polskiego społeczeństwa są większe. "Solidarność" chciałaby, byśmy już za trzy, cztery lata mieli płace na poziomie zachodnioeuropejskim. To oczekiwania kompletnie nierealne, ale trzeba zrobić wszystko, byśmy taki poziom osiągnęli jak najszybciej. Eliminacja tej luki cywilizacyjnej przy obecnym tempie rozwoju to wciąż wyzwanie na kilka pokoleń. Przyjęcie euro przyspieszyłoby ten proces i o europejskim poziomie płac moglibyśmy myśleć już w perspektywie naszych dzieci i wnuków, a nie praprawnuków.
Trzeba jednak podkreślić, że wprowadzenie euro nie będzie magicznym eliksirem i samo w sobie nie obdarzy nas wszystkimi tymi łaskami. Dążenie jednak do przyjęcia tej waluty oznacza wymóg prowadzenia sensownej polityki makroekonomicznej określonej kryteriami z Maastricht. Musimy ograniczyć deficyt budżetowy, mieć niski dług publiczny i trzymać inflację w ryzach. Polska przyjęła już program obniżania relacji wydatków budżetowych w stosunku do PKB i obniżania obciążeń podatkowych. Temu miałaby służyć chociażby reforma emerytalna, która w założeniu ma ograniczać tzw. wydatki sztywne, za to zwiększać zawodową aktywność Polaków. Tego rodzaju reformy w połączeniu z przyjęciem euro stworzą rzeczywiście bardzo korzystne warunki dla rozwoju gospodarczego i podniesienia stopy życiowej Polaków. Oczywiście wprowadzenie euro nie jest warunkiem sine qua non gospodarczego rozwoju - Japonia czy Korea Południowa znakomicie poradziły sobie bez przyjmowania obcej waluty. Ale przyjęcie euro będzie z pewnością czynnikiem sprzyjającym.
Polska wciąż mieści się w pojęciu kraju średnio rozwiniętego, a to oznacza, że wciąż mamy duży potencjał dalszego wzrostu. Przyjmując euro, dostaniemy szerszy dostęp do zagranicznych oszczędności przy niższych stopach procentowych, a to będzie oznaczać tańsze kredyty i łatwiejsze inwestowanie. Wyeliminowane też zostanie ryzyko kursowe dla przedsiębiorców np. prowadzących swój interes w Polsce, a rozliczających się z kontrahentami w euro. Znacznie zmniejszą się koszty obsługi długu publicznego - byłaby to oszczędność 6 - 8 mld zł rocznie. Wreszcie nie będą już potrzebne tak duże rezerwy walutowe, które można będzie wykorzystać na zmniejszenie tego zadłużenia. A państwo mniej zadłużone to państwo bardziej wiarygodne dla zagranicznych inwestorów. Co więcej - im bliżej będziemy przyjęcia euro, tym złotówka będzie mocniejsza, a jej siła nabywcza większa. Przeciętny Iksiński odczuje to, mogąc kupić więcej za te same pieniądze. A po wejściu do strefy euro przyspieszy tempo wzrostu jego dochodów. Jest to więc interes, na którym trudno stracić.