Nie potrafiły zapobiec rozwojowi coraz bardziej ryzykownych instrumentów spekulacyjnych. Ale czy sprawa sprowadza się tylko do ekonomicznych technikaliów? Czy źródła kryzysu nie tkwią gdzieś głębiej - w specyficznej mentalności i kulturze, która z Zachodu promieniuje na cały świat? Tam właśnie chciałby je widzieć André Glucksmann, znakomity filozof, którego komentarz na temat amerykańskiego kryzysu dziś publikujemy. Ta specyficzna mentalność sprowadza się do braku wszelkich zahamowań, gdy chodzi o podejmowane ryzyko. I do mnożenia obietnic bogactwa, które nie mają już nic wspólnego z rzeczywistością. Ta ostatnia jest tu jednak najmniej ważna. Bo fundamentalną zasadą działania dzisiejszego kapitalizmu - zauważa Glucksmann - jest generowanie kolejnych złudzeń, które się nawzajem warunkują i wspierają. Moment kryzysu to wyjście z tej krainy globalnych czarów. Czasem nader bolesne.
Żeby zrozumieć obecny kryzys, nie trzeba wcale zgłębiać dzieł klasyków ekonomii. Wystarczy przeczytać na nowo "Czarnego tulipana" Aleksandra Dumas, a zstąpi na nas duch kapitalizmu. Spekulacja to alfa i omega: z jednej strony dynamika podboju, opcja na pomyślną przyszłość, a z drugiej zgubne nadzieje, kredyty udzielane według hurraoptymistycznych prognoz - te domki z kart, które zniszczy pierwsza napotkana przeszkoda. Spekulacja to pozytywna dźwignia, 20 lat globalizacji, wzbogacenie większości mieszkańców naszej planety - na przykład Chin. Aż tu nagle bum! Groźba ruiny równie wielkiej, co wcześniejszy sukces.
Twórcza destrukcja
Pominąwszy skalę, logika opisywanej przez Dumasa gorączki spekulacyjnej dotyczącej tulipanów zapowiada piramidy niespłaconych kredytów subprime. Kapitalizm to wzajemne ubezpieczanie się niebezpieczeństw i nadziei. Stąd dynamika i jednocześnie nagromadzenie spekulacji. Równocześnie rozważna reglamentacja i nierozważna transgresja dawnych reguł, współudział w ryzyku i odwaga, by ryzykować więcej niż pozostali. Stąd upadłości, jakimi usiany jest rozwój - rozwój, którego nie można z góry skontrolować, lecz który jest niezniszczalny, mimo kolejnych, gigantycznych poniżeń. Nie należy przeciwstawiać rzekomo ugrzecznionego kapitalizmu przemysłowego i pełnej szaleństw sfery finansowej. Postęp techniczny w niczym nie przypomina spokojnej rzeki, przeplatają się w nim bezustannie twórczość i destrukcja, odstawianie na bok sił produkcyjnych i eksplozje nowych źródeł bogactwa. Finanse wspomagają ten ruch twórczego zniszczenia, który stulecie po stuleciu określa przyjmowanie przez świat zachodnich norm.
Napoleońskie ambicje
W gospodarczych bańkach mydlanych, które mogą doprowadzić do implozji światowej gospodarki nie ma więc niczego oryginalnego - z wyjątkiem beztroski, z jaką dopuszczono, by urosły do takich rozmiarów. A przecież ostrzeżeń nie brakowało. W Stanach Zjednoczonych (Enron) i we Francji (Crédit lyonnais, BNP) lokalne, lecz rujnujące uniesienia pokazały, że na czele prywatnych i państwowych przedsiębiorstw stoją decydenci o napoleońskich ambicjach, sądzący, że wszystko im wolno. Widzieliśmy, jak urzędnicy rzucili swe przedsiębiorstwa na podbój Hollywoodu, nie zapominając przy tym jednak o osobistych zyskach - a podatnik musiał płacić za straty.
Problemem jest nie tyle jakaś technika finansowa, którą obiecuje się teraz kontrolować, co powszechny stan umysłu, który dopuścił do jej szaleńczego rozkwitu. Wystarczy odnaleźć w zarządach firm ten postmodernistyczny lejtmotyw: nie ma żadnego ryzyka, nic złego się nie dzieje, najlepszym dowodem są złote spadochrony. Od zakończenia zimnej wojny urbi et orbi rozgłaszana jest zapowiedź historii bez wyzwań, wolnej od konfliktów, pozbawionej tragizmu - zapowiedź świata, w którym wszystko wolno.
Ekonomiczna bańka mydlana mogła powstać dzięki samopotwierdzającemu się założeniu. Według filozofa i językoznawcy Austina jest ono "performatywne". Dla spekulującego kredytowanie oznacza powołanie do życia. "Otwieram posiedzenie!", oznajmia przewodniczący zgromadzenia, i ponieważ tak powiedział, jest to prawdą: tu rzeczywistość jest zależna od słów, choć zwykle to wypowiedź - nie performatywna, lecz oznajmująca - zależna jest od rzeczywistości. Finansowa bańka mydlana piętrzy kolejne kredyty i bogaci się dzięki samopotwierdzeniu. Zamyka się w uzależnieniu od siebie samej - na tym właśnie polega charakter bańki mydlanej - i stopniowo znosi zasadę rzeczywistości: efektywne są wyłącznie produkty finansowe stworzone przez moje inwestycje.
Takie urojenie o napoleońskiej wszechwładzy ożywia nie tylko brokera, ale również ludzi, którzy mu pozwalają podejmować ryzyko - nie tylko szefów instytucji finansowych, ale także władze polityczne, uniwersyteckie i medialne, które niczym się nie przejmują. Ideologia perfomatywna - coś jest prawdą, ponieważ to mówimy - od zakończenia zimnej wojny przyświeca rozpowszechnianiu się wartości zachodnich na całym świecie: ponieważ obóz przeciwnika poszedł w rozsypkę, przyszłość należy do nas, a fundamentalne zagrożenia zniknęły.
Odrzucenie rzeczywistości
W tym "performatywnym" odrzuceniu odniesienia do rzeczywistości dostrzeżecie "fantazję", zwaną przez klasyków "wyobraźnią". Postmodernista, który nadaje sobie władzę "poza dobrem i złem", i którego nie obchodzi rozróżnienie na prawdę od fałsz, ten rzekomy idol przeszłości, popuszcza wodze wyobraźni i zamieszkuje w kosmicznej bańce. Euforia w polityce nie jest wcale mniejsza niż w wypadku manipulacji giełdowych. Trzeba było niemal 10 lat, by Bush, Rice, Blair i Quai d’Orsay odkryli, że Putin wcale nie jest tym "good guy" i początkującym demokratą, na punkcie którego dostali bzika. Trzeba będzie pewnie kolejnych 10 lat, żeby na chłodno ocenić dwa decydujące wydarzenia, które naznaczyły swym piętnem końcówkę XX wieku. To zjednoczenie dużej części Europy, które od czasu rewolucji demokratycznych w Gruzji i na Ukrainie w najwyższym stopniu niepokoi władze Kremla oraz pojawienie się Chin, całkowicie zaburzające światową równowagę. Z jednej strony "cud gospodarczy" spowodowany przez reformę Deng Xiaopinga ostatecznie odsyła do lamusa kolektywną gospodarkę marksistowską: przewaga gospodarki rynkowej rzuca się w oczy. Z drugiej strony, taki cud nie jest w najmniejszym stopniu gwarantem demokracji i pokojowego współistnienia.
Niech dreszcz poprzedzający powszechny kryzys da nam okazję do wydostania się z postmodernistycznej bańki mydlanej. Niech zmyje euforię pobożnych życzeń i skłoni nas w końcu do zdjęcia klapek z oczu. Obawiam się jednak, że to tylko kolejne pobożne życzenie.
*André Glucksmann, ur. 1937, jeden z najważniejszych współczesnych filozofów europejskich. Początkowo bliski radykalnej lewicy, od której stopniowo zaczął się dystansować. W ostatnich latach głośne stały się jego książki analizujące stan ducha ludzi Zachodu w XXI wieku: "Dostojewski na Manhattanie" (wyd. polskie 2003) oraz "Ouest contre Ouest" (2003). W "Europie" nr 214 z 10 maja br. opublikowaliśmy jego tekst "Bierność Zachodu".