Paweł Śpiewak
socjolog

Gdybym jednak miał odpowiedzieć na pytanie o skutek polityczny, to mam wrażenie, że tę batalię przegrał Donald Tusk. Próbował całkowicie wyeliminować Lecha Kaczyńskiego z udziału w szczycie, ale nie tylko - także z wymiaru obecności w realnym życiu politycznym. Ten wymiar rozumiem jako kwestię zabierania głosu, podejmowania inicjatyw, wypowiadania się w sprawach ważnych dla całej wspólnoty państwowej. To się nie udało i jest to bardzo poważna przegrana Tuska. Prezydent Kaczyński zachował się - można powiedzieć - jak łódź podwodna, która przebiła się przez wszystkie sieci i dotarła do celu. Jego osiągnięcie wywołało nieprawdopodobną furię ze strony ministrów rządu Tuska, szczególnie Radosława Sikorskiego. Jego wystąpienia były zasmucające.

Reklama

Okazało się też, moim zdaniem, że ten typ konfliktu domaga się mocnych reakcji. Chociażby stworzenia stałej instytucji, w której i premier, i prezydent będą zobowiązani do stałego kontaktowania się ze sobą. Nie może być więcej sytuacji, że urzędnicy rządowi odmawiają prezydentowi dostępu do informacji o agendzie szczytu. Z kolei minister Sikorski uważa, że skoro prezydent ma inny pogląd, to nie powinien brać udziału w szczycie. Prezydent ma prawo posiadać inne poglądy, a minister Sikorski ma obowiązek wziąć te poglądy pod uwagę - także polemizować z nimi, dyskutować, zachować własne zdanie, ale nie deklarować, że "z tym panem nie będziemy rozmawiać". To wszystko powoduje, że mamy sytuację alarmową, bo to konflikt nie tylko polityczny, lecz także już konstytucyjno-ustrojowy.

p

Aleksander Smolar
publicysta, politolog

Reklama

W momencie, gdy rozgrywa się cała sytuacja, jestem w Paryżu. Śledzę nie tylko prasę i telewizję polską, ale przede wszystkim francuską. Jestem pod wrażeniem tego, co tam widzę. Pełno jest oznak groteskowości i prowincjonalizmu tego konfliktu. Nagle okazuje się, że konflikt Tusk - Kaczyński to sprawa najpoważniejsza. Żarty zagranicznych polityków i dziennikarzy nie mają dużego znaczenia, bo ludzie o tym szybko zapomną. Zaczyna się robić strasznie, kiedy prezydent Rzeczypospolitej, by pokazać, że w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało, cytuje Sarkozy’ego, mówiąc, że jeżeli Polacy potrafią się pogodzić, to Unia też. To bardzo smutny żart, który oznacza, iż zdolność Polaków do pogodzenia jest jest na poziomie zerowym.

Najpoważniejszą konsekwencją jest ogłupianie jest społeczeństwa. Gdy czytam prasę, to dostrzegam szokujące zjawisko, a mianowicie, że tak mało miejsca zajmują rzeczy naprawdę poważne, które zmieniają cały świat i również sytuację Polski. Mam na myśli kryzys, którego granic jeszcze nie znamy, którego wpływ na gospodarkę, a pośrednio na politykę i na stosunki międzynarodowe będzie przeogromny. Kiedy zafascynowany oglądam polską politykę i czytam gazety, to po prostu dostrzegam marginalność tego, czym cały świat żyje w porównaniu do tego, co powiedział pan Tusk panu Kaczyńskiemu, czy odwrotnie. To jest po prostu żenujące i ogłupiające społeczeństwo. Dla mnie nie ulega wątpliwości, że na całym konflikcie przegrywa Polska, obywatele i ich zdolność rozumienia świata. Ci panowie swoimi problemami i ambicjami zajmują Polaków, odwodzą ich od tego co naprawdę jest istotne.

Reklama



Grzegorz Miecugow
publicysta TVN

Słyszę komentarze, że po tym, co się stało na szczycie, ludzie się wstydzą, mają poczucie zgorszenia. A ja, szczerze mówiąc, myślałem, że będzie gorzej. W poniedziałek po spotkaniu prezydenta z premierem w Pałacu Prezydenckim usłyszałem, że obaj pojadą i że mają inne zdania na niektóre tematy, które będą poruszane na szczycie. To pachniało wstydem międzynarodowym. Bo prezydent nie może mieć innego zdania niż premier w takim miejscu i takim czasie. Jednak nie doszło to tego. Prezydent pojechał, bo chciał tam być. Odniósł swój sukces, jednocześnie ucierając nosa premierowi i całemu nieudolnemu sztabowi jego doradców. Cała ta komedia z samolotem rzeczywiście była wstydliwa i żenująca.

Nasuwa się myśl, że ani premier, ani prezydent nie chcą uspokojenia tej sytuacji. Grają na ugruntowanie podziału PO - PiS. Wyborcy PiS wybaczą Lechowi Kaczyńskiemu to wpychanie się w układ rządowy, a wyborcy PO wybaczą Donaldowi Tuskowi sztuczki z samolotem.

Moja gorycz dzisiaj bierze się stąd, że u naszych - aż trudno użyć tego słowa - elit rządzących nie widać prawdziwej troski o państwo. Zarówno prezydent, jak i premier dbają przede wszystkim o własne kariery polityczne i za nic mają dobro kraju. Na długie lata zostaną mi w pamięci dwie sceny: gdy Donald Tusk wita się z Lechem Kaczyńskim i premier ma uśmiech kwaśny, a prezydent obłudny. I druga: kiedy prezydent stoi i rozmawia z premierem Danii Rasmussenem, klepie w ramię stojącego tyłem premiera Tuska, a premier się nie odwraca.



Marcin Król
historyk idei

To po prostu niepoważne. Jednoznacznie niepoważne ze strony prezydenta, który nieelegancko wcisnął się na szczyt. W jakimkolwiek innym kraju wywołałoby to skandal. Ten rodzaj kohabitacji jest też we Francji, a nie dochodziło tam nigdy do takich sytuacji! Oczywiście były napięcia polityczne, ale nic więcej. A przecież we Francji władza prezydencka jest bardzo silna, zdecydowanie silniejsza niż w Polsce. A jednak rząd rządził, a prezydent nie narzucał się nadmiernie.

Konflikt między polskim premierem i prezydentem powoduje, że Polska jest postrzegana w świecie jako kraj, którego do końca poważnie traktować się nie da. Uważam, że prezydentowi Kaczyńskiego to wszystko zaszkodzi. On sobie sam strzela w stopę, a jest to kolejny strzał z pistoletu i kolejny stracony palec, jeśli chodzi o reelekcję. Głowa państwa szkodzi też wizerunkowi Polski. Ale ja bym tak nie dramatyzował. Na świecie nikt się tym tak nie przejmuje, jak my. Dla innych jest to po prostu komiczna sytuacja i tyle. Bardzo dużo w Unii Europejskiej jest na szczęście załatwiane poza widokiem kamer. Dlatego minister Rostowski załatwił tam bardzo ważne sprawy i to wcale nie było pokazywane na wizji.



Wiesław Chrzanowski
były maszałek Sejmu

Jestem tak zażenowany całym konfliktem pomiędzy Donaldem Tuskiem i Lechem Kaczyńskim, że aż nie chcę tego komentować.



Ryszard Bugaj
ekonomista

Najbardziej dosadne wrażenie, jakie mi pozostało, to myśl, że nie udało się nam stworzyć klasy politycznej z prawdziwego zdarzenia. Racje konstytucyjne prezydenta są wątpliwe, ale jakieś są - a zachowanie rządu w tej sprawie jest żałosne. Takim słowem mogę to określić. Powstaje pytanie, co wyniknie z tego w dłuższym okresie. Absurdem jest rozwiązywanie problemu przez zmianę konstytucji. Bo gdy ją tworzono, to już przecież byliśmy po doświadczeniach z działalnością Lecha Falandysza. Wiedzieliśmy, że trzeba uważać na konflikty na linii prezydent - rząd, ale zakładano, że strony kohabitacji będą szanować elementarny interes kraju. To jednak się nie potwierdziło.

W sporze o udział w szczycie Tusk i Kaczyński osiągnęli wątpliwy rezultat. I jest pytanie, jak ucywilizować ich spór. Być może potrzebny jest mediator. Jedyne, co wydaje mi się możliwe w tym przypadku, to udział Kościoła. Mówię to jako agnostyk. Głosu tylko tej instytucji obie strony nie mogą zlekceważyć. Więc jedynie wtedy Kaczyński i Tusk będą mogli zawrzeć jakiś pakt - polegający nie na tym, że nie będą się zwalczać. Bo i tak to będą robić - jawnie lub skrycie. Pakt jednak mógłby ucywilizować ich konflikt, tak by nie był niszczący dla państwa.

W całej sprawie czynnikiem ważnym, o czym jednak nikt nie pamięta, jest fakt istnienia PiS-owskiego projektu konstytucji, który czyni monarchę z prezydenta. Myślę, że Kaczyński ma to w tyle głowy, z czego może wynikać jego skłonność do poszerzania swego imperium. A druga strona zwalcza to małostkowo.



Dorota Gawryluk
publicystka Polsatu

Tym, co wywarło na mnie najsilniejsze wrażenie po obejrzeniu relacji ze szczytu, jest premier odwrócony plecami i starający się nie zauważać prezydenta oraz prezydent próbujący nawiązać kontakt poprzez klepanie premiera po plecach. Druga rzecz, która utkwiła mi w pamięci, to słowa, które słyszano z ust osób z otoczenia premiera, a mianowicie, że prezydent jest na szczycie osobą prywatną. Wydało mi się to strasznie niekulturalne.

W ogóle nie przychodzi mi do głowy, że prezydent może być osobą prywatną na szczycie przywódców państw europejskich. Nastroiło mnie to pesymistycznie do oceny poziomu i klasy osób na szczytach władzy. To był brak kultury, który nie powinien się wydarzyć. Skoro prezydent uparł się i już poleciał do Brukseli, to trzeba było zrobić wszytko, żeby na arenie międzynarodowej nie pokazywać konfliktu.

Prezydent teraz może zyskać przewagę. Zachowywał się w sposób kulturalny. Był wyluzowany, uśmiechnięty, nie dawał powodów do tego, by go krytykowano i nie robił afrontów. To wszytko działa na niekorzyść premiera i jego ekipy.

Dochodzi do mnie wiele niepokojących informacji między innymi o tym, że zablokowano samochód prezydenta, utrudniano mu zdobycie hotelu. To wszystko wydaje mi się szczeniackie. Szczególnie słowa, które podobno premier powiedział do prezydenta: chcieć to sobie możesz. Panowie się znają i są na "ty". Podejrzewam, że premier powiedział to jako do kolegi Lecha Kaczyńskiego, a nie do prezydenta. W tym momencie zagrały już tylko czysto ludzkie emocje.



Andrzej Morozowski
publicysta TVN

Jestem rozczarowany naszymi politykami, dlatego że nie potrafią się porozumieć między sobą na zewnątrz, zachowywać się godnie. Tak jak każdy obywatel oczekuję, że przywódcy mojego kraju będą się zachowywać z godnością. Byłem zawiedziony. O ile do tej pory byłem przyzwyczajony do różnych staroszlacheckich zachowań - w złym tego słowa znaczeniu - ze strony prezydenta, to teraz to samo ujawniło się po stronie premiera.

Uważam, że bój wygrał Kaczyński. Gdy przyglądałem się nocnej konferencji jego i Donalda Tuska, to widzę, że właśnie Tusk był człowiekiem przegranym. Z dwóch powodów: po pierwsze, uciekł się do niegodnych sztuczek z samolotem, jeśli chodzi o niedopuszczenie prezydenta na szczyt, po drugie dlatego, że prezydent osiągnął to, co chciał. Był na szczycie i zabierał głos, gdy chciał.

W jakiś sposób przegrana jest też Polska jako kraj, jako członek Unii Europejskiej. Przegrał nasz wizerunek. Jeździłem na szczyty przywódców europejskich i pamiętam, że polscy przedstawiciele byli tam bardzo rzadko pokazywani z ogólnych kamer. Dzisiaj to jeden z głównych obrazków. Kamery od razu podłapują, gdy premier z prezydentem pojawiają się i ich pokazują. Wszyscy ich dziś obserwują. Chcą zobaczyć ich zachowanie, gdy ci są razem. To kompletnie niepotrzebne. Z mojego punktu widzenia jako obywatela, jako człowieka, który interesuje się polityką, mogę stanowczo stwierdzić, że tego rodzaju zainteresowanie nam szkodzi.



Ireneusz Krzemiński
socjolog

Aby ocenić właściwie sytuację wojny polsko-polskiej, zdecydowanie trzeba porzucić polityczne sympatie. Nie jest to łatwe, ale konieczne, bo rozgrywka, także o wyraźnie osobistym podłożu, przekroczyła zdecydowanie ramy dopuszczalne w dyplomacji i życiu politycznym. Szczerze przyznaję, iż ucieszył mnie fakt, że uniknęliśmy ostatecznego skandalu na sali obrad: prezydent wszedł spokojnie, ministrowie ustąpili mu miejsca, a z kolei później prezydent wycofał się z obrad, dając miejsce ministrowi, gdy sprawy nabrały merytorycznego charakteru. Zapisałbym to na plus całej tej sytuacji, która ogólnie jest bardzo zła.

Mamy do czynienia z konfliktem nie tylko dwóch polityków, lecz także dwóch urzędów, a wypowiedzi pracowników kancelarii, zwłaszcza premiera, przekroczyły granice dopuszczalne w dyplomacji. Też wypowiedzi ministrów - w tym ministra Sikorskiego, który kwestionował prawo Prezydenta RP do zjawienia się w Brukseli - nie wydają mi się dopuszczalne.

Można się zastanawiać, kto wygrał, a kto przegrał. Jeśli nawet roszczenia prezydenta mogą być uznane za przesadne, to rząd drastycznie przesadził, zwłaszcza chcąc prezydenta po prostu wykluczyć. Ale tak naprawdę przegraliśmy wszyscy - dziś relacjonując szczyt w Brukseli, światowa prasa skupiła się głównie na wojnie polsko-polskiej, co w żaden sposób nie sprzyja nam i podtrzymuje problematyczny obraz Polski. Najgorsze jest to, że w Polsce zamiana polityki w nieustanny konflikt między PiS i PO oraz premiera z prezydentem jest destrukcyjna także na polu spraw wewnętrznych. Polityka w Polsce straciła jakąkolwiek sensowną treść i odwołuje się do uczuciowo-plemiennych odruchów: za "swoimi", a przeciw "onym". Dlatego niezależnie od sympatii i antypatii trzeba powiedzieć obu stronom "nie". Najwyższa pora, aby przywrócić merytoryczną debatę o ważnych sprawach Polski i Polaków, merytoryczną treść polityki.