Poszło o to, że 67-letni reżyser opisuje w „Nocniku” rok ze swojego życia. Przeżywa wówczas związek z młodą aktoreczką Esterką, której opis jak ulał pasuje do Weroniki Rosati. Esterka gra w serialach, „Faktowi” chętnie opowiada o swoich rozterkach, w dodatku wspierają ją wyjątkowo wpływowi rodzice.

Reklama

Na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza. Każdemu przypomina się historia jak z soap opery. Pocałunki starszego pana i młodej dziewczyny, paparazzi chodzący za nimi krok w krok. A potem oburzona mama pędząca do gazet z informacją, że Żuławski napastuje biedną Weronikę, a ta chce tylko się od niego uwolnić. Chwytające za serce, nieprawdaż?

Czy znakomity niegdyś reżyser opisał to w książce, która jest niczym więcej niż paraliterackim ściekiem? Prawdopodobnie tak. Tyle tylko, że niezależnie od tego, że „Nocnik” to książka haniebnie zła, pisana frustracją autora, on sam uważa ją za fikcję. I może poprzeć słowa dowodami.

Najwybitniejszym przykładem podobnych, załganych celowo dzienników, gdzie prawdziwe wydarzenia i postaci przeglądają się w zwierciadle fikcji, są znakomite książki Tadeusza Konwickiego. Choć oczywiście tylko szaleniec może poważyć się na zestawienie „Nocnika” z „Kalendarzem i klepsydrą”.

Reklama

W ten sposób nieujęty w jakiekolwiek formalne ramy, pozbawiony redaktorskich ingerencji słowotok Żuławskiego, stając się pierwszą od 1989 roku w Polsce książką na indeksie, wpisał się do historii. Dotychczas ingerencje sądowe dotyczyły dzieł, za zadanie stawiających sobie opisywanie rzeczywistości takiej, jaką jest, od czego odżegnuje się Żuławski. Tak było choćby z głośnym dokumentem Henryka Dederki „Witajcie w życiu”. Jego rozpowszechnianie skutecznie blokowała korporacja Amway. Inne interwencje zazwyczaj nie zdobywały takiego rezonansu. Częstokroć były dziełem wyjątkowo światłych urzędników lokalnych. Sprawiedliwości stało się zadość – prześladowani – jak np. Teatr Wierszalin z Supraśla piętnowany przez podlaskiego posła za to, że jego spektakl „Ofiara Wilgefortis” o ukrzyżowanej w imię miłości do Chrystusa średniowiecznej męczennicy godzi w chrześcijańskie wartości – pracują i odnoszą sukcesy.

Kilka miesięcy temu burzliwie komentowano film „Różyczka” Jana Kidawy-Błońskiego. Od pierwszej chwili jasne było, że główną inspiracją scenariusza była biografia Pawła Jasienicy, ale z czasem mówiono o tym coraz mniej. Adwokat córki historyka zabronił bowiem łączenia filmu z autorem „Polski Jagiellonów”. Próba kneblowania ust i zakazania myślenia zakończyła się fiaskiem, gdyż – koniec końców – została zignorowana przez artystów i media.

Wyrok na „Nocnik” służy nie Weronice Rosati, ale Żuławskiemu i jego książce. Kieruje uwagę na rzecz, która z powodów artystycznych cienia uwagi nie jest warta. Podstawowy nakład rozszedł się w całości, więc zakaz rozpowszechniania dotyczy jedynie dodruku. I nie można wykluczyć, że „Nocnik” po precedensowym werdykcie otrzyma szansę na nowe życie. I stanie się bestsellerem „drugiego obiegu”. Nie daj Boże, bo w najmniejszym stopniu na to nie zasługuje.