Polska gospodarka rozpędza się i wyniki pierwszego kwartału, które poznamy w końcu miesiąca, powinny przyjemnie zaskoczyć. Na przekór jeszcze niedawnym obawom wzrost PKB w skali roku może być wyższy niż w czwartym kwartale, gdy wyniósł 4,4 proc. Problem w tym, że to wyraźne ożywienie nie musi być trwałe. Rząd powinien więc, nie zważając na rok wyborczy, oszczędzać, ile się da, zatrzymując wszelkie nadwyżki. W ten sposób przygotuje sobie lub następcom bufor finansowy na trudny rok 2012.
Marcowe dane skłoniły wielu analityków do podniesienia prognoz i wycofania się ze straszenia słabym początkiem roku. Sprzedaż detaliczna zwiększyła się w marcu w skali roku aż o 9,4 proc., co potwierdza, że nasz wózek ciągną rosnące wydatki Polaków. Ale i produkcja była przyzwoita, przemysłowa wzrosła o ponad 7 proc., zaś budowlana o 24 proc. W najbliższych miesiącach tempo rozwoju gospodarki nie powinno ulec osłabieniu. A to dzięki i popytowi wewnętrznemu, i koniunkturze u naszego największego partnera handlowego. Niemcy ujawnili właśnie bardzo wysoki odczyt wskaźnika zamówień w przemyśle, PMI.
Widać już, że zapisane w budżecie 3,5 proc. wzrostu polskiego PKB było zbyt konserwatywne, choć takie zaniżanie to częsta praktyka ministrów finansów. Rząd przyjął właśnie aktualizację Programu Konwergencji, w której pojawiło się już 4 proc. To dalej ostrożne założenia, podobnie jak i wielu instytucji finansowych. Agencja ratingowa Fitch i EBOiR prognozują obecnie po 3,9 proc. wzrostu, zaś Morgan Stanley nawet 4,4 proc. Swoje założenia do 4,1 proc. podniosła niedawno Komisja Europejska. Tylko Bank Światowy zmienił ocenę sytuacji na gorszą i przewiduje, że zakończymy rok z 4 proc. wzrostu PKB, a nie 4,1 proc., jak oczekiwał w styczniu. To wyjątek potwierdzający regułę.
Niestety, ożywienie wciąż opiera się w dużej mierze na konsumpcji Polaków i inwestycjach publicznych związanych z napływem środków unijnych, a zwłaszcza z przygotowaniami do Euro 2012. Ta druga noga osłabnie z powodu obecnych cięć budżetowych i planowanych ograniczeń wydatków w samorządach. Zapewne nie zrekompensują tego mizerne inwestycje prywatne.
Dlatego tak ważne jest, by rząd wykorzystał teraz lepszą koniunkturę (a więc lepsze wpływy podatkowe) i przekazanie do kasy państwowej przez NBP blisko 6,5 mld zł ubiegłorocznego zysku, by ograniczyć deficyt finansów publicznych znacznie poniżej planu. Tym bardziej że w przyszłym roku musimy radykalnie zmniejszyć deficyt do 2,9 proc. PKB. Najgorszy scenariusz to uznanie przez rząd, że ponieważ plan i tak uda się zrealizować, warto nadwyżki przeznaczyć na przedwyborcze rozdawnictwo lub spowolnić prywatyzację. Przykładami takiego myślenia były niedawna decyzja o podniesieniu płacy minimalnej do 1,5 tys. zł czy odłożenie trudnej politycznie sprzedaży Lotosu.