Wydawało się, że w tej dziedzinie niewiele może człowieka zaskoczyć, a jednak. Oto w szkołach w angielskim hrabstwie Oxfordshire wprowadzony zostanie eksperymentalny program rozdawania uczennicom pigułek antykoncepcyjnych „w dzień po”. Co w tym nowego? Ano to, że program obejmie jedenastolatki.

Reklama

Tak, jedenastolatki. Normą, i to całkiem nieeksperymentalną, w brytyjskich szkołach jest bowiem rozdawanie takich pigułek damom trzynastoletnim bez niepokojenia tym faktem rodziców. Wszystko to w ramach promowanego mocno przez laburzystów programu edukacji seksualnej, który kosztował już górę pieniędzy, ale nie przyniósł żadnych wręcz rezultatów.

Wielka Brytania nadal boryka się z problemem ciąż u dzieci. Od lat, by to zwalczyć, stosuje tę samą metodę: prowadzi na gigantyczną skalę edukację seksualną w szkołach, świetlicach, obozach młodzieżowych, a nawet w BBC i mediach komercyjnych. Dziś, kiedy prawie połowa brytyjskich trzynastolatek dostała od lekarza szkolnego środki antykoncepcyjne, spór sprzed trzynastu lat, kiedy to w Aberdeen zaczęto rozdawać kondomy dwunastoletnim dżentelmenom, wydaje się niezrozumiały.

Do tego dochodzi jedna z najliberalniejszych w Europie ustawa aborcyjna, choć akurat pogląd, że większym nieszczęściem dla nastolatki jest urodzenie dziecka i oddanie go do adopcji niż dokonanie aborcji jest cokolwiek kontrowersyjny. Zostawmy jednak spory światopoglądowe. Fakty są takie, że w Anglii nastolatki zachodzą w ciążę kilka razy częściej niż w innych krajach europejskich, a krajem wstrząsnęła kolejna seria rewelacji o najmłodszych tatusiach świata. Odpowiedź rządzącej lewicy pozostaje ta sama – jeszcze więcej tego samego, jeszcze więcej edukacji seksualnych, jeszcze łatwiejszy dostęp do darmowych środków antykoncepcyjnych dla jeszcze młodszych. Brytyjczycy doszli już do ściany, bo mogliby co prawda rozdawać pigułki i prezerwatywy w przedszkolach, ale i to na niewiele by się zdało.

Reklama

Jeśli ktokolwiek chorowałby na reumatyzm, a lekarz od lat przepisywałby mu na to – bez żadnej poprawy – aspirynę, to w końcu każdy zacząłby powątpiewać w fachowość doktora. A gdyby jeszcze po szczególnie bolesnym ataku korzonków nasz lekarz – za jeszcze większe niż dotąd honorarium – zwiększyłby nam dawkę aspiryny, zapewne pognalibyśmy konowała.

W tym wypadku jest inaczej. Nikt na świecie – bo to problem nie tylko angielski – nie śmie poddać w wątpliwość metod zapobiegania niechcianym ciążom. Nikt nie odważy się powiedzieć, że być może lekarstwo nie tylko nie pomaga, ale i wzmaga chorobę. Bo przecież, gdyby ktokolwiek wspomniał, że całe to gadanie o seksie i pakowanie dzieciakom w łapy paczek kondomów może tylko trzynastolatków do inicjacyjnych prób zachęcić, zostałby uznany za zakamieniałego bigota. To już lepiej zajść w ciążę.