Robert Mazurek: Pan ciągle mówi o dwóch rzeczach. O jedzeniu i o czym jeszcze?
Karol Okrasa: O rodzinie, dużej, wielopokoleniowej rodzinie. Bo to jest trzon mojej tradycji, mojego domu! Nie tyko ta najbliższa rodzina: żona i córka, ale i dalsza. To element wychowania, który był dla mnie zbawienny. Bez tego kręgosłupa, świata wartości, które wyniosłem z domu, już dawno bym zbłądził.
I został celebrytą na całego?
Albo jeszcze gorzej.
Dziwne, celebryta, który nie marzy, by na święta uciec od rodziny na Barbados.
Nie potrafiłbym tak żyć, nie potrafiłbym nawet wyobrazić sobie spędzania świąt poza domem. Jak to, tak bez rodziny, z którą można spotkać się w jednym miejscu?
Wie pan przecież, że ludzie to robią.
Ja im nawet od lat organizuję wigilie. Nasi hotelowi goście przychodzą do restauracji, tak jest co roku, jednak ciągle nie potrafię sobie wyobrazić, że ja też tak mógłbym. OK, możemy ostatecznie wyjechać gdzieś w drugi dzień świąt, ale wcześniej? To nie dla mnie.
Wszedł pan w rolę ojca rodziny.
Doskonale się w tym czuję, martwię się tylko, czy będę tak dobry jak tato czy dziadek. Teraz tylko ja, ich wzorem, mogę położyć sianko pod obrusem i wkładam, tak jak oni, jako wróżbę na nowy rok jakiś pieniążek.
Tradycja to nie tylko kuchnia.
Zdecydowanie, przy czym tradycja też się zmienia, w końcu nie wszystko da się przełożyć na dzisiejsze realia. Mam nastoletnią córkę i moje wyobrażenie o tym, jak należy wychowywać dzieci, skonfrontowało się z rzeczywistością. I już wiem, że nie da się tego zrobić tak, jak sam byłem wychowywany. Mogę próbować – i próbuję – dać jej jakiś kręgosłup, ale metody wychowawcze są już inne.
Bo i czasy są inne?
Tak samo jest z tradycją. Możemy oczywiście próbować jeść identyczne potrawy co przed wiekami, ale o ile niegdyś ogon bobra był wykwintną potrawą postną, to skąd teraz wziąć ogon chronionego bobra i skąd wziąć amatora na takie danie? Nie da się odtwarzać tradycji jeden do jednego, zresztą powinniśmy mieć świadomość, że nie tylko odtwarzamy tradycje, ale też je kreujemy. Tworzymy coś, co w przyszłości będzie postrzegane jako element tradycji.
Pytany o tradycję ucieka pan w bezpieczne rewiry, czyli kuchnię.
(śmiech) Bo tylko na tym się znam. Dla mnie tradycja to świadomość moich korzeni, miejsc, regionu, z którego pochodzę. Lubię tam wracać nie tylko po to, by smakować lokalne specjały. Niedawno pojechałem do pierwszego PGR-u, w którym mieszkałem, odnalazłem swój dom i to było niesłychanie wzruszające.
I przywołujące wspomnienia.
Ach, pamiętam te smaki, ten aromat przypieczonej skóry świni, która była opalana na podwórku, między blokami a komórkami. Pamiętam aromat świeżego mleka, smak głąbów kapusty prosto z pola i kaczej krwi utaczanej podczas uboju. Pamiętam wreszcie zupełnie unikalny aromat chleba z masłem i cukrem.
Z masłem? U babci na wsi chleb był w mleku lub w śmietanie i na to cukier. Jakie to było dobre…
U nas był zmoczony wodą w wersji codziennej i masłem w wersji ekskluzywnej.
Chleb z cukrem, wersja premium.
(śmiech) I widzi pan od razu, że są różne warianty, bo u nas z mlekiem nie było.
Ten PGR głęboko w panu siedzi.
Tam pracowali rodzice, tam się wychowałem.