"To się stało już pierwszego dnia mojej pracy w Sejmie. Byłam całkowicie zaskoczona" - słowa Joanny Muchy relacjonuje "Fakt", który powołuje się na "Gazetę Wyborczą". Posłanka PO wspomina wydarzenia sprzed dwóćh lat: "Zaczepił mnie jeden z posłów, nie z mojej partii, w bardzo bezpośredni sposób, chyba nawet użył słowa <kotku> i zapytał, który mam numer pokoju. Nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się, by nie dać mu w twarz" - opowiada Mucha.

Reklama

Posłanka jednak nie chce ujawnić, kim był chamski podrywacz. Zdradza za to prawdziwe oblicze sejmowego hotelu. "Przez cienkie ściany wszystko słychać, nawet w nocy są straszne hałasy. Nie da się ani spać, ani pracować" - mówi "Faktowi" posłanka PO. "W takich warunkach nie da się po prostu tam mieszkać. Chciałam mieć odrobinę prywatności i dlatego wyprowadziłam się stamtąd. Bo przyjechałam do Warszawy po to, by pracować" - podkreśla.

Joanna Mucha nie jest pierwszą osobą, która wyprowadziła się z hotelu sejmowego, bo nie mogła znieść nocnych hałasów, ciągłych biesiad i chamstwa na korytarzach. "Najweselej i najgłośniej jest wieczorem w dniu, gdy parlamentarzyści zjeżdżają do Warszawy. Rozmowy przy trunkach trwają do późnych godzin" - opowiada bulwarówce jeden z posłów. Dodaje, że niektórzy z polityków po biesiadzie u kolegi nie mogą nawet dojść do swojego pokoju.

>>> Więcej na eFakt.pl