W tej kampanii dowiedzieliśmy się sporo o politykach, ale bardzo mało o ich programie. Czas zatem na intensywne seminaria programowe. Ciekawym punktem wyjścia do takich seminariów powinien stać się wtorkowy "niewyborczy" sondaż OBOP dla DZIENNIKA poświęcony preferencjom Polaków.

Z badań uzyskaliśmy obraz tego, co łączy Polaków - choć trudno przesądzać, czy w sferze politycznej nie przywiązują oni większej wagi do tego, co ich dzieli. Dwa ostatnie lata to czas nie tylko ostrego konfliktu na scenie politycznej. To również próba wytyczenia i nazwania nowych podziałów społecznych i powiązania ich z głównym konfliktem dzielącym rząd i opozycję. Utrzymanie się przez dwa lata preferencji z 2005 roku wskazuje na istnienie rzeczywistego społecznego tła konfliktu. Oprócz tej części Polaków, która uznaje spór między PO a PiS za przesadzony i najchętniej widziałaby rząd stworzony przez obie partie, jest i taka, dla których urok obu partii polega na konflikcie z niedoszłym koalicjantem.

Jakie zatem znaczenie ma dla programowania politycznego przeprowadzony przez OBOP sondaż? Ciekawą odpowiedź przynosi fragment książki Kazimierza Marcinkiewicza, w którym przywołuje on anegdotę dotyczącą Margaret Thatcher. Była premier Wielkiej Brytanii nie kryła zdziwienia, słysząc polskich polityków chwalących się wprowadzaniem niepopularnych społecznie reform. "Zaraz, to ludzie są przeciwni tym reformom? (…) I wy wprowadzacie je w życie? Przecież nie można wprowadzać reform bez akceptacji społecznej!". Mówiła to osoba, której rządy przeszły do historii jako najbardziej odważna rewolucja w polityce brytyjskiej, ba - w polityce powojennej Europy. Jako polityka odwrócenia etatystycznego kierunku rozwojowego zachodnich demokracji.

Podpowiedź Margaret Thatcher to nie są słowa politycznego mięczaka i tchórza, ale doświadczonego przywódcy, zdolnego do wskazywania ambitnych, ale akceptowanych społecznie celów. Podpowiedź zawarta we wtorkowym DZIENNIKU to gotowa lista szeroko akceptowanych celów polityki, od których nie powinien uchylać się żaden rząd, jakiemu przyjdzie działać po wyborach. Można jego program nazwać - jak to uczynił Cezary Michalski - programem "nowoczesności", bo to na pewno pierwsza rzucająca się w oczy charakterystyka wspólnych aspiracji Polaków. Można też, rozkładając je na drobne, wskazać dwa bardzo istotne kierunki działań rządu.

Pierwszy to odpowiedź na pragnienie bezpieczeństwa - tym razem przede wszystkim socjalnego, ale także tego ukrytego w haśle budowy dróg i autostrad, związanego z poważnym zagrożeniem wypadkami. Zauważmy, że po dwóch latach rządów PiS poważnie zredukowany został "popyt na bezpieczeństwo osobiste", choć wynik badania może być osłabiony faktem, że do postulatu w tym zakresie dołączono sformułowanie "nawet kosztem ograniczenia pewnych swobód". Można przypuszczać, że po jego wyeliminowaniu bezpieczeństwo stałoby się postulatem powszechnym i pełnowymiarowym.

Druga istotna potrzeba wiąże się z uruchomieniem mechanizmów rozwojowych (edukacja, przedsiębiorczość, walka z korupcją, usprawnienie państwa, a także wspomniana już budowa dróg i autostrad, a zapewne także pozostałej infrastruktury transportowej: lotnisk, linii kolejowych itp). Polski program liberalny skupiający się od lat na postulatach podatku liniowego i prywatyzacji musi wziąć pod uwagę ten szeroko akceptowany projekt. Powinien uwzględnić wymowę niskiej popularności swoich haseł, a zarazem uznać szansę, jaką stwarza dla niego wyrazisty "prorozwojowy" komponent programu większości. Rzecz bowiem nie w kopiowaniu pomysłu Busha na "współczujący konserwatyzm" i obdarzenie "współczującym" przymiotnikiem naszego liberalizmu. Ale raczej w zrównoważeniu egalitarnych i nastawionych na bezpieczeństwo postaw większości, stworzeniu szans dla przedsiębiorczej i aktywnej (nie tylko gospodarczo) mniejszości.

Podobnie zresztą PiS-owski paternalizm powinien dostrzec granicę eksploatowania postawy egalitarnej i zamiast wzmacniać antyelitarną retorykę, godzącą zresztą w strategiczne cele tej partii (budowa silnego państwa liczącego się na arenie międzynarodowej wręcz wymaga świadomej polityki wzmacniania elit), wbudować do praktyki rządzenia istotny komponent "indywidualistyczny".

Jeżeli zatem postulatem części publicystów był sojusz PO z PiS, to działo się tak nie tylko ze względów arytmetycznych, ale także z powodu komplementarności programów obu partii i zdolności odwołania się takiej koalicji do trwałej większości.

Dziś, sceptycznie patrząc na zdolności koalicyjne dwóch głównych rywali, można sformułować postulat skromniejszy: wzięcia przez nowy rząd pod uwagę opinii większości i niebudowania osi programowego przesłania na tym, co różni i dzieli Polaków.















Reklama