"Mam swoje pięć tysięcy emerytury i nie muszę z wami gadać" - butnie zbywał autorki dokumentu "Trzech kumpli” krakowski esbek, którego chciały zapytać o zabójstwo Stanisława Pyjasa. To dla nich charakterystyczne.

Reklama

Po 1990 r. większość byłych funkcjonariuszy SB znalazła sobie dochodowe zajęcia. Do teraz jedną z podstawowych ich bolączek było kombinowanie, jak ukryć zbyt wysokie dochody, by nie cofnięto im emerytury.

>>>Już dziś PO złoży projekt obcięcia emerytur esbekom

Nazwiska niektórych, nawet znane z okrucieństw w PRL, nie przeszkadzały im robić karier po roku 1990. Grzegorz Piotrowski, jeden z zabójców księdza Jerzego Popiełuszki, oficjalnie został zatrudniony w antykościelnym piśmie „Fakty i Mity”. Wyjątkowo bezwzględny esbek spod Torunia dziś udaje fachowca od zarządzania firmami. Porucznik Marek Kuczkowski, który wraz z kolegami porwał i wywiózł do lasu w 1984 r. Antoniego Mężydłę, od kilkunastu lat prowadzi w Lubiczu Akademię Psychologii Biznesu, gdzie szkolą się menedżerowie. Kapitan Kazimierz Aleksanderek, esbek z Krakowa, którego ludzie skatowali m.in. kapelana nowohuckiej "Solidarności” księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, prowadzi własny biznes - handluje firankami.

Rozległe interesy prowadzi też generał Józef Sasin, ostatni szef departamentu V SB odpowiedzialnego za gospodarkę. Swoich spółek sam chyba nie może się doliczyć Roman Kurnik, wywodzący się z SB, ale znany głównie jako wieloletni kadrowiec policji. Z kolei Hipolit Starszak do niedawna szefował spółce wydającej "Nie”. W PRL zasłynął on jako dyrektor Biura Śledczego MSW, które tuszowało zabójstwo przez milicjantów maturzysty Grzegorza Przemyka i wrobiło w tę zbrodnię niewinnych sanitariuszy.

To tylko kilka przykładów z setek znanych działaczom opozycji z czasów PRL. Ze statystyk wynika też, że ta akcja „wymierzania dziejowej sprawiedliwości” - jak oceniany jest zamysł zmniejszenia emerytur esbekom – jest spóźniona o 20 lat.

W 1989 roku Służba Bezpieczeństwa zatrudniała 24 tysiące funkcjonariuszy, którzy kontrolowali prawie 100 tysięcy agentów. Jeszcze przed rozwiązaniem SB w 1990 r. część funkcjonariuszy przeniosła się np. do policji. Do weryfikacji podeszło zaledwie 14 tysięcy, z czego 10 tysięcy przeszło ją pozytywnie. Znaleźli się potem w UOP czy policji. Kilkanaście tysięcy przeszło wtedy na emeryturę. Wraz z wcześniejszymi emerytami tzw. resortowymi stanowili wówczas armię kilkudziesięciu tysięcy ludzi, nadal zdolnych do pracy. Ustrój, który wspierali, upadł, więc postanowili odnaleźć się w nowych czasach. Gdzie trafili? Łatwiej byłoby odpowiedzieć, gdzie ich nie było i nie ma. Do dziś spotykają się towarzysko i wspierają w biznesach.

Reklama

Co najmniej kilkanaście tysięcy odnalazło się w powstających na początku lat 90. agencjach detektywistycznych i ochroniarskich.

"Robię to, co zawsze, tylko za większe pieniądze" - opowiadał DZIENNIKOWI "resortowy emeryt”, jeden z pracowników agencji "Pleban”, która ochraniała m.in. warszawski hotel Holiday Inn. Niemal nie było agencji ochrony czy firmy detektywistycznej, która w kierownictwie nie miałaby kogoś z SB. Chyba że dla odmiany dominowali w niej ludzie ze służb wojskowych. Byli funkcjonariusze SB i MO bywali sprawnymi detektywami, bo korzystali ze znajomości z kolegami pracującymi w policji czy UOP. Wiele z tych firm zrobiło niezwykłą karierę, np. mała toruńska agencja - też przechowalnia esbeków i milicjantów - która kilka lat temu z dnia na dzień dostała kontrakt na ochronę wszystkich oddziałów banku PKO BP. Także osławiony Konsalnet jest zarządzany przez niezweryfikowanych funkcjonariuszy wywiadu PRL - twierdzi DZIENNIK.

Funkcjonariusze SB, którzy stracili pracę po zmianie ustroju, często by się ustawić, wykorzystywali swoją wiedzę z dotychczasowej działalności. Oficer prowadzący Aleksandra Gawronika został prezesem jednej z jego firm. Niektórzy esbecy, którzy wcześniej organizowali dodatkowe pieniądze operacyjne dla służby, "prywatyzowali się”. Nadal współdziałali ze swoimi agentami ze świata przestępczego - bandytami, przemytnikami, cinkciarzami. Tylko że teraz pieniądze z agencji towarzyskich czy przemytu amfetaminy trafiały do nich. To dzięki takim układom "Nikoś” i inni przestępcy współpracujący ze służbami latami pozostawali bezkarni.

Jest też grupa ludzi ze służb PRL, która nie przejmuje się obniżeniem emerytury. To ci, którzy zrobili prawdziwe kariery w biznesie. Część funkcjonariuszy, np. pracujących pod przykryciem w centralach handlu zagranicznego, uwłaszczyła się na nich. Tworzyli spółki z o.o. o tej samej nazwie co dotychczasowa CHZ i przejmowali jej kontrakty. Oni się bogacili, a państwowa spółka matka bankrutowała.

Ludzi ze służb PRL można też bez trudu znaleźć w firmach handlujących bronią i sprzętem specjalnym oraz w ubezpieczeniach. W swoich interesach wykorzystują ich także niektórzy znani biznesmeni, np. Ryszard Krauze czy Krzysztof Suski.

p