Gazeta stwierdza, że ekonomia zajrzała nam do garnków. Mamy do czynienia z gwałtownym spadkiem inwestycji, de facto zapaścią na rynku budowlanym, groźbą zamknięcia z dnia na dzień kolejnych zakładów, bezprecedensowym spadkiem notowań giełdowych, katastrofą otwartych funduszy emerytalnych i tracącą z dnia na dzień rodzimą walutą.
Wolno łudzić się, że tam na górze są ludzie, którzy mają realne programy wyjścia z kryzysu, że Bruksela musi nam pomóc, że przyjęcie nas do strefy euro ma jakiś głębszy ogólnoeuropejski sens. Otóż nic z tego - akcentuje "Trybuna".
Według niej, jest podstawowa różnica między załamaniem się polskiej gospodarki w latach 1990 - 1992 (terapia szokowa Balcerowicza - spadek PKB o ok. 20 proc.), i następnym w latach 1998 - 2001 (znów Balcerowicz i chłodzenie gospodarki - spadek wzrostu PKB z 6,8 proc. do 1 proc.), a tym, z czym mamy do czynienia dziś.