Na dworze, tudzież polu (niech Krakusi czują się dopieszczeni), padał śnieg i wiało, a w autobusie linii Warszawa-Wołomin trzęsło i powiewało z nieszczelnych szyb. Już na miejscu kierowca powiedział: "Uwinąłem się w godzinę, to mój rekord!".
W drodze powrotnej rekordów prędkości już nie było. Półtorej godziny miłej podróży przez zatłoczone podwarszawskie drogi. I po co to wszystko? W moim zawodzie już tak jest, by zdobyć pełen obraz tego, co się dzieje na szczytach władzy, kto aktualnie kogo okrada lub okłamuje, trzeba wyrwać się z Warszawy.
Nie chodzi o sam dystans do zgoła wirtualnych wydarzeń kreowanych przez gadające głowy polityków z Sejmu, którzy jak tylko coś powiedzą, to media obracają w fakt. Tylko o to, że prawdziwe życie toczy się gdzie indziej.
A tutaj, w Warszawie, wszystko jest zamglone i rozmyte. Czeka mnie kolejna podróż, tym razem PKP. Im dalej Warszawy, tym lepiej widać, co naprawdę się w niej dzieje. Ale zanim wyruszę w tę podróż, czeka mnie wizyta w warszawskiej prokuraturze.
W tym roku pierwsza. W ubiegłym przesłuchiwano mnie bodaj w sześciu różnych prokuraturach i każda miała jedno pytanie: skąd ja wiem to, co napisałem?