Wyobraźmy sobie taką sytuację. W polskim rządzie działa szpieg obcego państwa. Wie, że jest już spalony i chce się ewakuować. Służby działają jednak błyskawicznie, szpiega zatrzymują, prokurator wnioskuje do sądu o areszt, sędzia się zgadza. I nagle, jeden z ministrów rządu znika. Nie wiemy co się stało. Nikt, nic nie może powiedzieć. Służby milczą.

Reklama

Owszem, nawet Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wysłała pismo do prokuratury o zgodę na poinformowanie o złapaniu zdrajcy Polski. Ale prokurator ma tak pełne ręce roboty, że jakieś drugorzędne pismo może poczekać. A my wciąż nic nie wiemy. Może jakiś dobry człowiek ze służb lub prokuratury nieoficjalnie szepnie dziennikarzowi, że w szeregach rządu działał szpieg. Ale która gazeta, lub telewizja puści takiego newsa bez oficjalnego potwierdzenia? A nikt nie potwierdzi, bo prokurator nie wydał jeszcze zgody... To na szczęście tylko fikcja. Ale rzeczywistość potrafi być bardziej zaskakująca.

Prokurator Zalewski ma rację. Rzeczywiście, w czasach poprzedniej ekipy rządzącej w telewizji publicznej pełno było filmów z zatrzymanymi lekarzami, a nawet ministrami w roli głównej. Pod domem tragicznie zmarłej Barbary Blidy czekał operator z... ABW. Film miał trafić do głównego wydania "Wiadomości".

Ale w takim razie, dlaczego takie zarządzenie nie powstało zaraz po objęciu rządów przez PO? Tylko w ich połowie? Doświadczenie dziennikarskie uczy, że pierwsze afery aktualnie rządzącej ekipy wychodzą na jaw właśnie w połowie jej rządów. A dobrzy ludzie "ćwierkają", że jeszcze tego lat służby i prokuratura mogą mieć więcej pracy niż dotąd.