Oficjalne wyniki poznamy w środę, choć niewykluczone, że stanie się to wcześniej. Do obsadzenia mamy 52 miejsca w PE. Na razie jednak do Strasubrga pojedzie 51 posłów. Jeden poczeka, aż Unię opuści Wielka Brytania.
Ekspresowa rekonstrukcja
Wczorajsze wybory rozpoczęły proces rekonstrukcji rządu. Zgodnie z kodeksem wyborczym ministrowie, którzy zdobyli mandat eurodeputowanego, w ciągu dwóch tygodni muszą złożyć do marszałka Sejmu oświadczenia o rezygnacji z pełnionej funkcji. Inaczej ów mandat stracą. Ostateczne decyzje mają zapadać po ogłoszeniu oficjalnych wyników wyborów. I jednocześnie będą otwarciem kampanii parlamentarnej – rząd w nowej konfiguracji poprowadzi PiS do jesiennych wyborów.
Część naszych rozmówców twierdzi, że do roszad dojdzie już w czwartek, choć są i tacy, którzy sugerują dopiero następny tydzień. Najważniejsze stanowisko do obsadzenia będzie po Joachimie Brudzińskim. Kandydatami na nowego szefa MSWiA mogliby być szef KPRM Michał Dworczyk czy obecny zastępca Brudzińskiego Paweł Szefernaker (choć pojawią się opinie, że jest za młody na resort siłowy). – To naturalne wskazania, jednak prawdziwa kandydatura jest zaskakująca i trzymana w ścisłej tajemnicy – twierdzi jeden z naszych rozmówców w rządzie. Inny w tym kontekście spekuluje, czy nowym szefem resortu nie zostanie sekretarz partii Krzysztof Sobolewski, który przejął tę funkcję po Brudzińskim. Niektórzy w roli szefa MSWiA widzieliby z kolei szefa ABW Piotra Pogonowskiego.
Z kolei po odejściu Beaty Szydło potrzebna będzie decyzja, czy ktoś może przejąć po niej funkcję wicepremiera ds. społecznych i szefowanie Komitetowi Społecznemu rządu. Jeśli chodzi o tę drugą funkcję, zapewne przypadnie ona Elżbiecie Rafalskiej. Pytanie, czy przy okazji zostanie ona także wicepremierem. Byłby to rodzaj uhonorowania popularnej polityk. Zdaniem naszych rozmówców z rządu w zasadzie jest już przesądzone, że fotel szefa MEN zajmie Dariusz Piontkowski – poseł PiS, wiceszef sejmowej komisji edukacji i szef podlaskich struktur partii.
Na wakatach po europosłach zmiany się nie skończą. Jak wynika z naszych informacji, bardzo prawdopodobne jest odejście minister finansów Teresy Czerwińskiej. To wariant, o jakim pisaliśmy kilka tygodni temu, gdy pojawiły się informacje o napięciach między premierem a szefową resortu. Z dwóch źródeł w rządzie usłyszeliśmy, że tego chce ona sama i zmiana w zasadzie jest przesądzona. Kto wówczas przejmie stery w MF?
Na dziś najczęściej słychać o wariancie, w którym znów Mateusz Morawiecki weźmie tekę ministerialną. Choć ze strony struktur partyjnych będzie zapewne silna presja, by powołać kogoś nowego na to stanowisko i dzięki temu wypromować go na jesienne wybory.
Kolejna osoba, która może odejść z rządu, to minister sportu i turystyki. Witold Bańka został szefem światowej organizacji antydopingowej. Tu jednak pojawiają się znaki zapytania. Bańka rozpocznie urzędowanie w WADA dopiero w styczniu, więc trudno byłoby wyjaśnić jego wcześniejszą dymisję. Na pewno pojawiłyby się interpretacje, że to wycinka ludzi udającej się do Brukseli Beaty Szydło – Bańka jest jej politycznym wychowankiem. Z drugiej jednak strony już teraz wiadomo, że minister sportu nie będzie startował do Sejmu, a jego następca może wykorzystać nominację do budowania pozycji przed jesiennymi wyborami.
Prawdopodobna jest też wymiana szefa MSZ. Jacka Czaputowicza zastąpić miałby któryś z europosłów: Anna Fotyga, Karol Karski albo Ryszard Legutko. Gdy zamykaliśmy numer, nie było wiadomo, czy zdobędą mandaty, a konkurencja na listach wyborczych w ich okręgach była bardzo silna.
Znów mówi się również o wymianie szefa resortu energii Krzysztofa Tchórzewskiego.
A czy może dojść do wymiany szefa rządu? – Takie sugestie płyną na Nowogrodzką, ale to byłaby ostateczność – mówi nasz rozmówca. Powodem dymisji premiera miałyby być m.in. obawa przed skutkami publikacji „Gazety Wyborczej” na temat jego majątku. – Są tacy, którzy by sobie odejścia Mateusza Morawieckiego życzyli, ale nie sądzę, by do tego doszło. Zmienić szefa rządu pół roku przed wyborami, w trakcie nieustającej kampanii? Na kogo? Dlaczego? Jestem przekonany, że prezes takiej decyzji nie podejmie – mówi nam polityk PiS związany z Nowogrodzką.
Podziękowania dla premiera ze strony Jarosława Kaczyńskiego podczas wieczoru wyborczego za wyniki w kampanii pokazują, że to wariant, który odchodzi w niebyt.
W sztabach radość
Euforią zareagowali zgromadzeni przy Nowogrodzkiej politycy i sympatycy PiS. – Osiągnęliśmy bardzo dużo, ale to za mało, za mało, za mało. Musimy uzyskać więcej. Niektórzy są entuzjastycznie nastawieni, że mówią o większości konstytucyjnej. My musimy po prostu zdobyć zwykłą większość ‒ mówił Jarosław Kaczyński, wskazując cel na jesienne wybory. Na razie obóz rządowy świętuje. – Pewnie o wyniku przesądziły nieudolna i bezprogramowa kampania KE oraz to, co się wydarzyło na wałach. Grzegorz Schetyna nagrywał wyborcze spoty, a premier Morawiecki ratował sytuację ‒ ocenił w rozmowie z DGP wicepremier Jarosław Gowin. ‒ Wygraliśmy trzema latami. Zdecydowała wiarygodność, to, że wdrażamy zapowiedzi – mówił nam Henryk Kowalczyk. Ale inni politycy obozu władzy, jak Sebastian Kaleta, dorzucają jako źródła sukcesu także pojedynek światopoglądowy ‒ kwestię LGBT, rozdziału Kościoła – co jego zdaniem ułatwiło PiS mobilizację elektoratu. Politycy Prawa i Sprawiedliwości wiedzą także, że wczorajsze wybory to pierwsza połowa meczu. ‒ Jesteśmy faworytem, ale to nie jest tak, że zwycięstwo teraz przesądza o wyniku jesiennych wyborów ‒ mówi Jarosław Gowin.
W sztabie KE przekonywano, że o porażce nie ma mowy. ‒ Powiedziałbym, że to remis ze wskazaniem. W końcu mamy 40 proc., a PiS z całą swoją „piątką” tylko 42 proc. Jednocześnie my mamy Wiosnę, a oni Konfederację, czyli siły, które pozabierały nam głosy ‒ komentuje jeden z działaczy PO. ‒ Za chwilę nastąpi korekta sondaży, a to jeszcze bardziej zbliży nas do PiS. Koalicja wciąż ma sens ‒ przekonuje z kolei polityk Nowoczesnej.
Liderzy KE podkreślali, by poczekać na ostateczne wyniki. Jak mówili, bardzo ważne jest to, że opozycji w ogóle udało się zjednoczyć. ‒ To początek drogi, jesteśmy coraz bliżej zwycięstwa. Musimy być razem i tylko wtedy wygramy. Nie byłoby takiego wyniku, gdyby nie nasi partnerzy ‒ stwierdził lider PO Grzegorz Schetyna. ‒ Nie mamy prawa czuć się zawiedzeni. Zrobiliśmy projekt tak dziwny, że aż w niego nie wierzyłem ‒ przekonywał szef SLD Włodzimierz Czarzasty.
Historyczna frekwencja
Do urn wyborczych poszło wczoraj 32,51 proc. uprawnionych do głosowania (według stanu na godz. 17). Już w piątek pojawiły się pierwsze sygnały o potencjalnie wysokim zaangażowaniu wyborców – PKW podała, że w całym kraju wydano prawie 118,8 tys. zaświadczeń o prawie do głosowania poza miejscem zamieszkania. Dla porównania, w poprzednich eurowyborach w 2014 r. takich dokumentów wydano tylko 50,7 tys. W dniu głosowania pierwsza istotna informacja związana z frekwencją napłynęła po 13.30. Podano, że do południa zagłosowało 14,39 proc. uprawnionych. Pięć lat wcześniej o tej samej porze frekwencja wyniosła tylko 7,31 proc.
Tak wysoka frekwencja (w 2014 r. wyniosła 23,83 proc.) to wypadkowa kilku czynników. Przede wszystkim jest ona efektem strategii partii, które intensywnie mobilizowały swoje elektoraty. Sprzyjał temu też fakt, że tegoroczne eurowybory politycy przedstawiali jako pierwszą turę jesiennych parlamentarnych. – Zwycięzca majowego głosowania pójdzie na to jesienne ze swoistą premią – mówi nam polityk z obozu Koalicji Europejskiej.
O jak najwyższą frekwencję starano się także dlatego, że ma ona duży wpływ na proces przydzielania mandatów. W wyborach do PE nie ma bowiem przypisanej do okręgu stałej liczby miejsc (zjawisko wędrujących mandatów). Kandydaci z okręgów z najwyższą frekwencją mają większe szanse na wyjazd do Strasburga.
Nadal niepewny jest los minister finansów Teresy Czerwińskiej