"Jest coraz gorzej. Nie dość, że kolejki do specjalistów się nie zmniejszają, to co chwilę lekarze nas straszą, że będą odchodzić z pracy, bo rządzący nie chcą im dać podwyżek" - oburza się Anna Furgalińska z Bytomia. "Tak być nie może. Polakom powinna zostać zagwarantowana opieka medyczna. Niedługo będziemy umierać na chodniku" - denerwuje się.

Reklama

Bo to, co dzieje się w klinikach przez cały rok, woła o pomstę do nieba. A od nowego roku ma być jeszcze gorzej, bo medycy nie ukrywają, że za takie marne pieniądze, jakie dostają w tej chwili, nie będą brać żadnych nadgodzin ani dyżurów. I upierają się, by nie pracować w tygodniu więcej niż 48 godzin - pisze "Fakt"

Tymczasem okazuje się, że Sejm i Senat każdego roku wydają pół miliona na karetkę i lekarza, który interweniuje na Wiejskiej niezwykle rzadko - ostatnio w przypadku Beaty Sawickiej. Była posłanka PO zasłabła po konferencji prasowej dotyczącej tajnych nagrań CBA z nią właśnie w roli głównej. I "sejmowym” ambulansem zawieziono ją do resortowego szpitala - twierdzi "Fakt".

Jednak zazwyczaj, gdy posłowie czy senatorowie urządzają na Wiejskiej cyrk zamiast porządnych obrad, karetka z lekarzem stoi pod gmachem parlamentu i czeka... całymi godzinami. A warto dodać, że do najbliższego szpitala z Sejmu jedzie się ledwie kilka minut. W końcu to samo Śródmieście - ujawnia "Fakt".

Reklama

Sejm rocznie wydaje na to 345 tys. zł, czyli za każdy dzień posiedzenia wychodzi po 4,5 tys. zł. Senat nie jest gorszy - płaci 150 tys. zł. A do tego jeszcze dochodzi wcale niemałe wynagrodzenie dla dyżurującego lekarza - dostaje 400 zł dziennie. Parlamentarzyści wolą więc trwonić publiczne pieniądze niż zadbać o publiczną służbę zdrowia. Zdaje się, że nie przejmują się zbytnio tym, że zwykli Polacy nieraz na pogotowie czekają nawet po kilkadziesiąt minut - oburza się gazeta.