Dziwny telefon szef PLL LOT Piotr Siennicki odebrał 14 listopada. Ktoś przedstawił się jako Julia Pitera i tłumaczył, że potrzebna jest praca dla siostrzenicy premiera Donalda Tuska. Kobiecie zależało na stanowisku w dziale marketingu, "bo słyszała, że tam są wolne etaty". "Kłopot polega na tym, że siostrzenica jest w ciąży i niedługo pójdzie na zwolnienie. Zatrudnienie jej umożliwiłoby otrzymywanie świadczeń z budżetu" - przekonywała.

Reklama

Pięć dni później podobny telefon odebrał szef spółki Ciech, Mirosław Kochalski. "Co ciekawe, ta osoba była bardzo dobrze zorientowana w sytuacji. Dzwoniąc do prezesa Ciechu, rzucała nazwiskami i numerami telefonów osób, które rzeczywiście były zatrudnione w spółce" - mówi "Wprost" prawdziwa Julia Pitera.

Posłanka o całej sprawie dowiedziała się od prezesów spółek. Zdziwili się, bo kobieta, która podała się za Piterę, miała zupełnie inny głos niż pełnomocniczka rządu ds. przeciwdziałania korupcji. "Przyznaję, że po telefonie prezesa LOT sprawę zlekceważyłam. Stwierdziłam, że to być może głupi żart. Ale gdy po kilku dniach zadzwonił szef Ciechu, zaczęłam podejrzewać, że to może być zorganizowana akcja. Choć nie mam pojęcia, przez kogo inspirowana" - mówi tygodnikowi Julia Pitera.

Dlatego posłanka poszła do prokuratury. Śledczy sprawdzają teraz, czy takich telefonów było więcej i kto może stać za prowokacją.