Sytuacja wokół konfliktu w PiS była niezwykle dynamiczna. Już rano okazało się, że spotkanie prezesa z zawieszonymi politykami odbędzie się jeszcze tego samego dnia. Była to konsekwencja postanowień wtorkowego komitetu politycznego.

Reklama

Tam uznano, że konflikt wewnątrz partii trzeba przeciąć. I to jak najszybciej. Mówi jeden z uczestników spotkania: "Zdajemy sobie sprawę, że może to oznaczać odejście jakiejś grupy posłów, ale kongres pokazał, że większość partii zgadza się na taki krok".

Nikt z członków władz PiS nie spodziewał się przełomu po spotkaniu Kaczyńskiego z Dornem, Ujazdowskim i Zalewskim. Oczekiwano, że będzie to konfrontacja. Bo prezes wymagał pełnej lojalności. A byli wiceprezesi zamierzali przedstawić mu wiele warunków. Od odwieszenia ich członkostwa po uznanie racji, że konieczne są zmiany w funkcjonowaniu partii.

Do siedziby PiS przy ul. Nowogrodzkiej trójka zawieszonych polityków weszła niezauważona. Rozmowa trwała dwie godziny. "Nic nie zmieniła" - komentowali Ujazdowski z Zalewskim. Kaczyński mówił, że spotkanie było "interesujące". A decyzje? "Należą do kolegów" - powiedział, gdy wychodził z budynku.

Na te nie trzeba było długo czekać. Już kilkadziesiąt minut po opuszczeniu siedziby PiS przez byłych wiceprezesów DZIENNIK dostał z ich szeregów informację: Ujazdowski z Zalewskim odchodzą z partii, Dorn waha się i prosi o czas do namysłu.

Godzinę później dwóch byłych wiceprezesów wydało wspólne oświadczenie. Napisali w nim, że "bez własnej winy zostali praktycznie usunięci z PiS". Że nie wierzą w dobrą wolę Jarosława Kaczyńskiego i "zamiar rzeczywistego uzdrowienia sytuacji w partii". Że nie przystąpią do Platformy Obywatelskiej ani nie zamierzają inicjować nowej formacji politycznej. Będą za to posłami niezrzeszonymi. Paweł Zalewski i Kazimierz M. Ujazdowski podkreślili też, że nadal nie zapadło orzeczenie sądu partyjnego, który wszczął postępowanie po ich zawieszeniu w prawach członków PiS.

Według informacji DZIENNIKA, decyzja dwóch byłych wiceprezesów była jedynie ruchem wyprzedzającym. Gdyby nie odeszli, dziś zostaliby wyrzuceni. Ale razem z Ludwikiem Dornem. Bo choć Jarosław Kaczyński do samego końca miał nadzieję wyłuskać go z tego grona, nie udało mu się osiągnąć zamierzonego celu.

Reklama

"Dlatego uznał, że jeśli nie dojdzie do tego podczas wieczornej rozmowy, odejdzie cała trójka" - mówi nam współpracownik prezesa. Podczas obrad komitetu politycznego PiS uznano, że były marszałek Sejmu za kilka czy kilkanaście miesięcy mógłby wrócić do partii. Ale już sam.

To, co Kaczyńskiemu się nie udało, zrobili Ujazdowski z Zalewskim. Dlatego ich decyzja nie zasmuciła liderów PiS. Jolanta Szczypińska powiedziała, że spodziewała się jej.

"Teraz nikogo nie musimy wyrzucać - zaciera ręce inny polityk tej formacji. Co więc będzie z Dornem? Informator DZIENNIKA twierdzi: "Nie musimy szybko kończyć postępowania w jego sprawie. Zaznacza, że w końcu "Ludwik pójdzie po rozum do głowy". A inny dodaje: "Jeśli Dorn nie odejdzie dzisiaj, nie odejdzie już nigdy".

Nie wiadomo, co zrobi były marszałek Sejmu. Unika dziennikarzy. "Utrzymujemy więź polityczną, ale Ludwik Dorn ma prawo do innej oceny" - komentował sytuację w TVN 24 Ujazdowski. Jest przekonany, że cała trójka nadal ma to samo zdanie w kwestii zmian w PiS.

Ujazdowski: Zostałem skazany bez sądu

PIOTR GURSZTYN: Zacznijmy od cytatu: „Usunięcie mnie ze zjazdu jest jednoznaczne z usunięciem mnie z partii”. Kto i kiedy to powiedział?
KAZIMIERZ MICHAŁ UJAZDOWSKI*: To są moje słowa. Powiedziałem je po zjeździe PiS. Są stwierdzeniem faktu smutnego i przeze mnie niezawinionego. Rzeczywiście, świadomie nie zostałem dopuszczony do zjazdu. Ponieważ zjazd jest najwyższą władzą w partii i najważniejszym momentem w życiu każdego stronnictwa, to mam prawo sądzić, że w praktyce zostałem wykluczony z partii. Tym bardziej że po dziś dzień nie znam zarzutów, jakie miałyby być postawione mi w trakcie postępowania dyscyplinarnego.

To brzmiało tak, jakby pana uczestnictwo w PiS już wtedy było rozdziałem zamkniętym.
Tak się stało. Gdyby pojawiły się wiarygodne deklaracje, że środki administracyjne nigdy nie zostaną zastosowane w celu stłumienia debaty wewnętrznej, to mógłbym uznać, że ten proces jest do odwrócenia. Uznając, że zostałem faktycznie postawiony poza PiS, złożyłem formalną rezygnację z członkostwa.

Oczekiwał pan, że Jarosław Kaczyński i władze partii będą prosić, by pan pozostał w PiS.
Uważam, że zostałem bezprawnie i niesprawiedliwie pozbawiony praw do działania w stronnictwie. Tylko dlatego, że opowiadałem się za przeprowadzeniem na zjeździe swobodnej dyskusji. To, że zwlekałem z podjęciem formalnej decyzji, jest tylko wyrazem dobrej woli.

To po co to pan ciągnął?
Poza kurtuazją była to strata czasu. Nawet najtrudniejsze rozstania mogą odbywać się w formach kulturalnych.

A może wolał pan zostać wyrzucony, zamiast odchodzić z etykietką rozłamowca?
Naszym celem była reforma PiS. Nie mam planów ani zmiany przynależności partyjnej, ani tworzenia nowej inicjatywy politycznej, ani dokonywania rozłamu. Kto inny w tej sprawie podjął decyzję. Mogliśmy być w PiS, gdyby to była partia zdolna do minimalnej choćby dyskusji wewnętrznej.

Kto podjął decyzję?
Pan prezes i jego najbliżsi współpracownicy.

Kaczyński uważa, że wasz pomysł na reformę PiS był jedynie próbą budowy systemu baronów partyjnych.
To argument z zakresu czarnego PR. Żaden z naszych postulatów nie umacniał wiceprezesów partii. Szefowie okręgów powinni pochodzić z wyboru, a nie z nadania. Nie można budować stronnictwa na maksymalnej nieufności wobec członków. Tym bardziej że partie w Polsce są instytucjami publicznymi, pomyślanymi jako struktury demokratyczne. Nie są tworami prywatnymi.

Ale jest też zarzut, że nieprzypadkowo zbuntowaliście się tuż po porażce wyborczej PiS.
Nie wybraliśmy momentu. Rzecz jest najbanalniejsza z banalnych. Po tym, jak prezes odrzucił możliwość dyskusji, podaliśmy się do dymisji. Nie zamierzaliśmy nic więcej robić. Kierownictwo partii uznało, że podanie się do dymisji jest nielojalnością.

Nie żałuje pan wywiadu dla sobotniej "Gazety Wyborczej"? Wpisał się pan w konwencję, którą koledzy z PiS odebrali jako kpiny z nich.
Powiedzenie, że Adam Bielan nie jest PR-owcem takim jak Alex Ferguson (trener Manchesteru United) nie jest naigrywaniem, tylko dość elegancką oceną talentu marketingowego Bielana. Ani razu nie powiedziałem nic, co mogłoby urazić kogoś w sensie osobistym.

Więc co dalej?
Praca w roli posła niezrzeszonego daje mi więcej możliwości działania aniżeli pozostawanie w szeregach PiS, gdzie spotkały mnie restrykcje. Skoncentruję się na pracy we Wrocławiu i w dziedzinach, które były przedmiotem mojego szczególnego zainteresowania. Chodzi o kulturę i reformę konstytucyjną. Powtarzam, nie mam projektów zmiany przynależności politycznej.

Pojedynczy poseł nie może zbyt wiele.
Dziś polska polityka jest jałowa, bo jest zdominowana przez dwa zmilitaryzowane oddziały. Gdyby pan mnie przekonał, że możliwa jest twórcza polityka w takich strukturach partyjnych, przyznałbym panu rację. Ale widzę więcej możliwości twórczej pracy jako poseł niezrzeszony.

Czyli Donald Tusk jest takim samym liderem partyjnym jak Jarosław Kaczyński?
Każdy rząd powinien mieć jakąś taryfę życzliwości w pierwszym okresie rządzenia. Ale mam wrażenie, że model, który opisuję, dotyczy obu partii w równym stopniu.

Co z Pawłem Zalewskim i Ludwikiem Dornem? Coś panu zadeklarowali?
Decyzja Pawła Zalewskiego jest identyczna jak moja. Ludwik Dorn ma prawo do własnej oceny sytuacji, ale nadal będziemy współpracować i utrzymywać więź polityczną.

Ale w polskiej polityce nie ma życia pozapartyjnego. Może musicie powołać nowe ugrupowanie?
Ci, którzy widzą w naszych zachowaniach jakiś zwiastun projektów politycznych, są w gorącej wodzie kąpani. Tu nie ma drugiego dna.

To co pan zrobi w 2011 roku, gdy będą nowe wybory parlamentarne? Gdzie będzie pan, gdzie Kaczyński, gdzie Tusk?
O tych kwestiach mogę mówić po kilkutygodniowym urlopie, nie teraz. W polityce potrzebny jest namysł i refleksja.

*Kazimierz Michał Ujazdowski był ministrem kultury w rządach Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego oraz wiceprezesem PiS