Parlamentarzyści przyjechali do Tyńca w piątek. Żeby dobrze się wyciszyć, mieli przez wiele godzin modlić się i słuchać wykładów u ojców benedyktynów. I faktycznie tak się zaczęło. W piątkowy wieczór politycy karnie i w skupieniu poszli na mszę. Listy obecności pilnował sam Zbigniew Chlebowski. Potem grzecznie pojechali do hotelu i po krótkim spotkaniu przy herbacie pochowali się w swoich pokojach - relacjonuje "Fakt".
W sobotę po wyciszeniu nie było już jednak śladu. Parlamentarzyści znów przyjechali na mszę i wykład, ale do jego końca nie mogli już spokojnie doczekać. Elżbieta Radziszewska, dopiero co powołana na stanowisko pełnomocnika do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn, zeszła z klubowymi koleżankami na papieroska - donosi "Fakt". Posłanka Katarzyna Matusik-Lipiec natomiast dotarła dopiero na ostatnie pięć minut wykładu. Zaraz potem, już razem ze wszystkimi, z radosnym uśmiechem ruszyła w stronę sklepu benedyktyńskiego. Tam dopiero politycy pokazali swe prawdziwe oblicze. Szturmem ruszyli między półki. Błyskawicznie znikł z nich zapas miodu pitnego - posłowie wybierali tylko najlepszy, trójniak za 49 zł za butelkę. Niczym najwięksi znawcy sprawdzali roczniki i radzili, który najlepiej wybrać. Pomyśleli też o nieobecnych kolegach.
"Weźmy jeden dla Drzewieckiego, to się ucieszy" - mówili do siebie działacze PO. Kobiety natomiast przebierały w herbatkach i syropach. Elżbieta Radziszewska wybierała najlepsze benedyktyńskie konfitury po 13-15 zł za mały słoiczek. W końcu jednak zrezygnowała z zakupów - pisze "Fakt".
Monika Wielichowska gustowała w herbatach po 7-15 zł za małą torebkę. Wszędzie pełno było też eurodeputowanego Jacka Saryusza-Wolskiego. A to wybierał miody, a to próbował kanapeczek z konfiturą. Zaraz potem przyklękał już przy gablocie, żeby dokładniej przyjrzeć się serom i smalcom - czytamy w "Fakcie". Od kasy odszedł z torbą pełną miodów pitnych i syropu. Co kupić, do końca nie mógł się zdecydować minister infrastrutury Cezary Grabarczyk. Oglądał trunki i przeglądał książki z przepisami. "Potrawa po wołyńsku smakowałaby mi najbardziej, bo moja mama jest z Wołynia" - tłumaczył minister.
Do domów politycy wrócili późnym popołudniem w sobotę. Mogli więc całą niedzielę spędzić na próbowaniu benedyktyńskich specjałów. Miejmy nadzieję, że te wielkopostne w końcu rekolekcje dostarczyły im czegoś więcej niż tylko pełnych brzuchów - kpi "Fakt".