Senat prawdopodobnie 5 maja podejmie decyzję w sprawie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. Ta natychmiast trafi do Sejmu, by wejść w życie przed 10 maja. Jednak im bliżej tej daty, tym więcej znaków zapytania − kiedy głosowanie się odbędzie, w jakiej formie i czy nie grożą nam przy okazji polityczne turbulencje. − Widać chaos. Jest tak dużo różnych pomysłów rozważanych, że nie można wykluczyć żadnego − mówi polityk PiS.
Stan klęski na początku maja. Jak ustalił DGP, taki scenariusz jest w szeregach PiS brany pod uwagę. − Jest pomysł, by wprowadzić stan klęski na jeden−dwa dni na początku maja, być może w długi weekend. Trwają jeszcze rozważania, czy to przysporzy wyborców Andrzejowi Dudzie, czy może prowadzić do porażki − twierdzi nasze źródło. Gdy o ten scenariusz pytamy wysokiego rangą polityka PiS, ten odpowiada, że "wszystkie warianty są na stole”. Wprowadzenie stanu klęski w tym terminie wydaje się jego orędownikom zasadne z kilku powodów.
Po pierwsze, w długi weekend większość Polaków ma wolne od pracy, a to sprzyjałoby minimalizowaniu strat wywołanych nawet krótkim stanem klęski (także w kontekście ewentualnych odszkodowań, czego obawiają się politycy PiS). Po drugie, harmonogram przygotowań zakłada, że 4−5 maja miałaby się zacząć wysyłka pakietów wyborczych. Zdaniem niektórych naszych rozmówców to będzie swoisty "wyborczy Rubikon”, przesądzający o tym, czy do wyborów majowych dojdzie, czy nie. W tym kontekście początek miesiąca to ostatni moment na ogłoszenie stanu klęski. Nie bez znaczenia jest termin zakończenia kadencji Andrzeja Dudy. Ta upływa 6 sierpnia. Gdyby stan klęski ogłosić na np. 2−3 maja, okres 90 dni po ustaniu tego stanu, w trakcie których nie można robić wyborów, minąłby 1 sierpnia (sobota). Nie brakuje opinii, że już kolejnego dnia można byłoby przeprowadzić wybory. Ale nawet późniejszy termin wchodzi w grę, bo przecież stan nadzwyczajny zakłada, że kadencje organów władzy, czyli np. prezydenta, są odpowiednio przedłużane.
Otwartą kwestią pozostaje jeszcze powód wprowadzenia stanu klęski. Być może nieprzypadkowe jest coraz intensywniejsze zwracanie uwagi przez rząd i prezydenta na problem suszy. Do ogłoszenia stanu klęski namawiają działacze opozycji i samorządowcy.
Reklama
Ułożenie się PiS z Porozumieniem, z Jarosławem Gowinem lub bez. To kolejny scenariusz. Jedną z niewiadomych jest, ilu posłów będzie miał za sobą Jarosław Gowin, gdy przyjdzie do głosowania nad stanowiskiem Senatu w sprawie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. I z Porozumienia, i z PiS słychać o pięciu−sześciu posłach, łącznie z Gowinem.
Pewne jest natomiast, że lider Porozumienia próbuje uszczuplić zakres władzy Jarosława Kaczyńskiego. Już na początku kadencji za sprawą Porozumienia utrącono projekt zniesienia limitu trzydziestokrotności. Współpraca jednak trwała nadal. Nawet jeśli teraz Gowin wymusi ogłoszenie stanu nadzwyczajnego, nie przekreśli to zapewne koalicji jego ugrupowania z PiS. Jednakże trwają zabiegi, by przeciągnąć polityków Porozumienia i osłabić pozycję lidera.
Ustawa do kosza, rozpad większości, wybory albo rządy opozycji. Z politycznego kalendarza wynika, że Sejm zajmie się senackimi uwagami do ustawy o wyborach "kopertowych” najpóźniej 7 maja. Co będzie, jeśli opozycja i część gowinowców ją zablokuje? Niektórzy politycy PiS w nieoficjalnych rozmowach suflują przekaz o samorozwiązaniu Sejmu. Tyle że do tego potrzeba min. 307 głosów, a opozycja nie musi się wcale na taki wariant zgodzić. Inne opcje to rząd mniejszościowy PiS i Solidarnej Polski (który byłby skazany na paraliż decyzyjny) lub rządy opozycji, być może razem z pogrobowcami Porozumienia i Jarosławem Gowinem w roli marszałka Sejmu. A co z wyborami? Jeśli nie będzie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, formalnie będziemy w sytuacji, gdy trzeba zorganizować wybory 10 maja metodą tradycyjną (głosowanie zdalne wyrugowała ustawa covidowa) i bez podstawowych instrumentów, np. bez kart do głosowania zamówionych przez PKW czy pełnych składów komisji wyborczych. − Mogę sobie wyobrazić, że takie wybory odbywają się, ale tylko teoretycznie, po czym Sąd Najwyższy ogłasza ich nieważność, a marszałek Sejmu zarządza zupełnie nowy termin − mówi nam osoba z rządu.