Rybicki na przełomie 2000 i 2001 roku pośredniczył w kontaktach między późniejszymi założycielami Platformy Obywatelskiej - Andrzejem Olechowskim, Maciejem Płażyńskim i Donaldem Tuskiem. Maciej Płażyński zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r. Miał 52 lata.

Reklama

PAP: Na przełomie 2000 i 2001 roku był pan dyrektorem gabinetu ówczesnego marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego. On wtedy zastanawiał się, czy zostać w AWS, czy wraz z Andrzejem Olechowskim i Donaldem Tuskiem tworzyć nowy ruch polityczny, który potem został nazwany Platforma Obywatelska. Podobno pośredniczył pan w organizowaniu spotkań Płażyńskiego z Olechowskim i Tuskiem?

Sławomir Rybicki: Maciej Płażyński był moim wieloletnim przyjacielem. Rozmawialiśmy więc szczerze o tym co się dzieje w Polsce, co się dzieje w AWS, przechodzącej głęboki kryzys. Przyjmuje się, że Platforma to jest organizacja, która powstała 24 stycznia 2001 na konwencji w Hali Oliwii w Gdańsku. Historia jest oczywiście trochę wcześniejsza, już 11 stycznia Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński i Donald Tusk zapowiedzieli tworzenie nowego ruchu, a 19 stycznia na konferencji prasowej podali nazwę.

Poparcie, jakie Andrzej Olechowski uzyskał w wyborach prezydenckich, odejście grupy związanej z Kongresem Liberalno-Demokratycznym z Unii Wolności, wszystko to powodowało, że na scenie politycznej tworzyła się przestrzeń dla nowego ruchu...

PAP: O ile Olechowski i Tusk byli niejako skazani na tworzenie nowego ruchu - Olechowski miał poparcie z wyborów prezydenckich, Tusk ze swoją grupą odchodził z UW, o tyle Płażyński nie musiał opuszczać AWS. Co pana zdaniem skłoniło go do tego kroku?

S.R.: Po pierwsze ocena, że formuła polityczna AWS się wyczerpała. Świadomość, że nie można skutecznie zarządzać państwem przy tak głębokich różnicach poglądów, jakie były w AWS, w którym można było można spotkać ludzi o poglądach socjalistycznych i twardych liberałów.

Po drugie, przekonanie, które tkwiło w naszym środowisku, że można stworzyć synergię liberalną i konserwatywną w Polsce. Przekładając to na konkretnych ludzi i środowiska, chodziło o tych, którzy w PRL tworzyli Ruch Młodej Polski i tych, którzy tworzyli Kongres Liberałów. Jedni po 1989 roku utworzyli Partię Konserwatywną, a potem SKL, a drudzy stworzyli KLD, a potem zasilili Unię Wolności. Uznaliśmy, że poglądy i część wspólnej historii ze środowiskiem gdańskich liberałów powinny nas skłaniać do tego, żeby w imię odpowiedzialności za scenę polityczną i przyszłość Polski połączyć siły.

PAP: Pan był pośrednikiem, który wszystkich skrzykiwał?

Reklama

S.R.: Jest w tym wiele prawdy. Znałem wszystkie kluczowe dla tego projektu politycznego osoby. Bardzo dobrze znałem Donalda Tuska. Z Maćkiem przyjaźniłem się i współpracowałem od 1980 roku. On też pełnił wtedy najwyższą funkcję wśród późniejszych liderów Platformy, dlatego to u niego odbywały się spotkania, jeszcze na długo przed ogłoszeniem powstania PO.

PAP: Kto w tych spotkaniach brał udział?

S.R.: Olechowski, Tusk, Płażyński i ja jako koordynator tych spotkań. Początkowo odbywały się u marszałka Płażyńskiego. Pierwsze spotkanie w poszerzonym gronie odbyło się w mieszkaniu nieżyjącego już wtedy Andrzeja Zakrzewskiego, byłego ministra kultury. Na tym spotkaniu był również Paweł Piskorski i Maciej Jankowski z "Solidarności".

Spotkanie było w mieszkaniu Zakrzewskiego, który był wielkim zwolennikiem integracji naszych środowisk, a którego córka Małgorzata była zaprzyjaźniona z Olechowskim. To było pierwsze spotkanie tzw. "trzech tenorów", które "wyszło" poza gmach parlamentu. Potem 11 stycznia odbyła się konferencja prasowa w Sheratonie, a następnie 19 stycznia ogłoszenie nazwy i 24 stycznia historyczna konwencja w Hali Oliwii w Gdańsku.

PAP: Nazwę podobno wymyślił Andrzej Olechowski?

S.R.: Tak, nazwa "Platforma" była pomysłem Andrzeja Olechowskiego, pomysłem na ruch społeczny a nie partię polityczną. My dodaliśmy człon "Obywatelska". Wszystkim nam się marzyło, żeby na tej platformie znaleźli się ludzie podzielający reguły demokratycznego państwa prawa, wolności obywatelskie, przedsiębiorczość, szacunek dla tradycji i ramy, które wyznacza wolny rynek.

Poza tym większość z nas łączyła tradycja solidarnościowa. Donald Tusk kiedyś nazwał mnie "akuszerem Platformy". Rzeczywiście od pierwszych dni bardzo intensywnie pracowałem, żeby to się udało. Ale osobami zaangażowanymi w tworzenie PO byli również Paweł Piskorski i Grzegorz Schetyna.

PAP: Od razu na początku pojawił się jednak pewien problem, bo o ile dawni liberałowie wyszli z Unii Wolności i nie należeli do żadnej partii, Olechowski wraz ze swoimi zwolennikami też nie tworzył żadnej partii, o tyle SKL - będące naturalnym zapleczem marszałka Płażyńskiego - miało ochotę wejść do PO jako partia. Na to jednak niechętnie patrzyli Olechowski i Tusk. W efekcie SKL nie mógł się zdecydować.

S.R.: Ludziom tworzącym PO zależało, by cały SKL wszedł do tworzącej się Platformy. Bardzo nad tym pracował Aleksander Hall, z którym łączyła mnie wspólnota poglądów politycznych i koleżeńskie relacje. Niestety wskutek niesnasek personalnych i obaw, że SKL się roztopi w Platformie pojawiły się problemy.

Obawy takie miało zwłaszcza środowisko Artura Balazsa. W końcu jednak bardzo wielu prominentnych polityków SKL zaczęło przechodzić do Platformy. Środowisko Balazsa też w końcu wystartowało z list PO, ale po wyborach utworzyło w Sejmie własne koło poselskie.

PAP: O niesnaskach przesądziły też prawybory, za pomocą których w 2001 roku układane były listy PO. W wielu przypadkach ludzie Balazsa wygrywali je, ale bywali skreślani. Poza tym nie chcieli występować ze swojej partii, czyli z SKL, co było warunkiem kandydowania.

S.R.: Chcieliśmy w PO w sposób demokratyczny wyłaniać kandydatów na listy wyborcze. Prawybory to był bardzo interesujący i nowatorki pomysł, ale bez tradycji w Polsce, więc dochodziło do pewnego rodzaju nadużyć. Sam miałem niestety ten "przywilej", że jako człowiek zaufania "Trójki" jeździłem jako obserwator na niektóre powtarzane prawybory.

Do Platformy przystąpiło kilka środowisk, ale jedno dobrze zorganizowane - środowisko, które wyszło z Unii Wolności, oparte w znaczniej mierze na działaczach danego Kongresu Liberalno-Demokratycznego. W kończącej się kadencji Sejmu zalążek przyszłych aktywów Platformy stanowiło 7 posłów, którzy wystąpili z Unii Wolności.

PAP: W wyborach w 2001 roku Platforma uzyskała 12 proc. poparcie, co jednak dawało drugie miejsce. Powstał klub parlamentarny, który był formalnym zalążkiem partii politycznej. A szefem klubu czyli partii był Maciej Płażyński.

S.R.: Gdy dochodzi do przekształcenia się ruchu w partię polityczną, zwykle to aparat uzyskuje największe wpływy, co jest zjawiskiem zrozumiałym, ale nie przez wszystkich akceptowanym. Było oczywiste, że Platforma musiała w dużej mierze oprzeć się o istniejące struktury dawnego KLD lub SKL. Tak się ułożyły losy PO, że pierwszy jej szef Maciej Płażyński odszedł.

PAP: Tak, to było wiosną 2003 roku. Dlaczego tak się stało?

S.R.: To jest dla mnie bolesna i trudna sprawa. Maciej Płażyński przez wiele lat był moim najbliższym współpracownikiem, również moim szefem. Od pewnego czasu obserwowałem jego frustrację jako lidera. On był typem długodystansowca. Był człowiekiem odpowiedzialnym i sprawiedliwym z silnym imperatywem moralnym w działaniu politycznym. Nigdy też nie budował wokół siebie grupy osób, które byłyby jego zwolennikami. Uważał, że powinny decydować racje merytoryczne, argumenty, zasady, a nie gra partyjna.

PAP: Tymczasem środowisko dawnego KLD prowadziło takie gry i było zintegrowane...

S.R.: Środowisko dawnego KLD było dobrze zorganizowane, to był ich kapitał i atut. Nie czyniłem z tego zarzutu. Dlatego też nie odszedłem z Maciejem Płażyńskim. Nie do końca rozumiałem motywy jego odejścia. Sądziłem, że ważniejszy jest program modernizacji Polski i to z kim się go realizuje, niż nawet zrozumiałe osobiste frustracje.

PAP: Uważa pan, że Płażyński odchodząc popełnił błąd?

S.R.: Uważam, że popełnił błąd. Żałuję, że Maciej Płażyński nie był beneficjentem sukcesów, jakie osiągnęła Polska w czasie naszych rządów.

PAP: To prawda, że nosił się z zamiarem kandydowania w wyborach prezydenckich w 2010 roku?

S.R.: Wiem, że był namawiany przez środowiska związane z "Solidarnością".

PAP: Był wtedy wicemarszałkiem Senatu...

S.R.: Maciej był człowiekiem wielkiej skromności i przyzwoitości w dobrym znaczeniu tego słowa. Myślę, że ostatecznie nie zdecydował się kandydować wiedząc, że jego szanse są ograniczone.

PAP: Jak pan ocenia dorobek PO z punktu widzenia 20 lat?

S.R.: 20 lat zmienia optykę patrzenia na wiele wydarzeń, ale nie żałuję ani przez chwilę czasu, energii i entuzjazmu, jaki poświęciłem budowaniu Platformy. Namawiania Maćka Płażyńskiego, przekonywania Olka Halla i rozmów z Donaldem Tuskiem. To był wielki i ważny projekt w sytuacji powiększającej się dekompozycji sceny politycznej. To był pomysł, który zachęcił bardzo wiele osób i środowisk do aktywności publicznej.

Uważam też, że Platforma wniosła ogromny wkład w modernizację Polski, w budowę gospodarki rynkowej i demokratycznego państwa prawa. To za czasów rządu PO i PSL wzmocniliśmy siłę i autorytet instytucji państwa, tak istotne dla konserwatywnie myślącej części Platformy. Niestety, te instytucje zawłaszczone dzisiaj przez partię rządzącą, istotnie osłabiają państwo polskie. Tak więc przed Platformą wciąż stoją wielkie wyzwania.