Porośnięty brudem siedzi wśród afgańskiej starszyzny, a ta wciąż jeszcze nie może dojść do siebie po jego słowach. Zaledwie kilka dni temu 6-letni Dżuma Gul, mały zbieracz złomu, miał zostać najmłodszym w historii zamachowcem-samobójcą. Talibowie obwiesili go ładunkami i kazali pociągnąć za sznurek, gdy tylko zobaczy Amerykanów. Gdyby nie strach, zapewne dawno rozerwałby się na kawałki. Teraz rząd Afganistanu traktuje go jak bohatera, a talibowie całą sprawę nazywają amerykańską prowokacją.

"Założyli mi jakąś kamizelkę. Nie wiedziałem, co to jest, ale potem zrozumiałem, że to bomba, i pobiegłem do afgańskich żołnierzy po pomoc" - sześciolatek, już bezpieczny, opowiada zachodnim dziennikarzom w amerykańsko-afgańskiej bazie w Ghazni. Zadanie dostał proste: miał wypatrzeć amerykański patrol, podejść do żołnierzy i wysadzić się w powietrze.

Okazał się inteligentniejszy, niż myśleli talibowie. Znalazł posterunek armii afgańskiej i krzyknął. "Hej, możecie mi pomóc? Ktoś mi założył kamizelkę. Nie wiem, co w niej jest, ale na pewno coś złego" - wykrzyczał. Jego relacja doprowadziła słuchających jej afgańskich starców do wybuchu gniewu, a przysłuchujący się obok amerykański pułkownik, ojciec pięciorga dzieci, ukradkiem ocierał łzy. Dla Afgańczyków jednak ta relacja to dla przede wszystkim dowód: talibowie - do niedawna klasyczna partyzantka - opanowali już najbardziej odrażające metody terrorystyczne. Prześcignęli nawet swoich mistrzów z Al-Kaidy.

"Ogarnia ich szaleństwo. Chcą zabijać, chcą, by w Afganistanie nikt nikomu nie mógł ufać" mówi DZIENNIKOWI ekspert od Afganistanu Alexander Neill. Prawdopodobnie taktyka ta jest jeszcze bardziej paskudna: dziś żołnierze NATO nie boją się ataku ze strony otaczających ich zgraj dzieci, bo dla normalnego człowieka dziecko terrorysta to czysty absurd. Jeżeli teraz dojdzie obawa, że wśród dzieciarni może być zamachowiec, ktoś kiedyś ze strachu pociągnie za spust. Dojdzie do niewyobrażalnej tragedii, a dla talibów będzie to kolejny cyniczny dowód, że NATO zabija cywilów. W odpowiedzi posypią się kolejne zamachy terrorystyczne. "To typowe działanie w myśl głównej zasady terroru - nakręcania spirali zbrodni" - mówią obserwatorzy.

Nawet w sparaliżowanym dziesięcioleciami wojen Afganistanie taka taktyka budzi odrazę. Afgańskich dzieci nie używano do wojen tak jak w Afryce. Gdy Dżuma Gul opowiedział swoją historię starszyźnie w Ghazni, słychać było jedynie groźne pomruki i pomstowanie na talibów. Tym bardziej że na ofiarę wybrano pozbawione opieki dziecko nędzarzy, wychowywane przez siostrę, którego ojciec od dawna pracuje w Pakistanie, a matka służy jako pomoc domowa w innej wiosce. "Człowiek ma problemy, żeby zdzierżyć, jak słyszy coś takiego" - mówił przedstawiciel władz w rodzimej wiosce Dżumy.

Talibowie zaprzeczają rewelacjom chłopca, które za wiarygodne uznały rząd w Kabulu i przedstawiciele NATO. "Nie potrzebujemy dzieci do zamachów. To sprzeczne z islamem, a dorosłych kandydatów na zamachowców nam nie brakuje" - mówił w telefonicznej wypowiedzi dla agencji AP jeden z ich rzeczników. Jednak jego wiarygodność jest niewielka. Bo to nie pierwszy raz, kiedy do zabijania afgańscy rebelianci używają dziecka. W grudniu ubiegłego roku w internecie zamieszczono film, na którym dwunastolatek zmuszony zostaje do dokonania egzekucji na mężczyźnie podejrzewanym o zdradę. Przeprowadza ją, odcinając długim nożem głowę ofierze. Szokujący i bezprecedensowy obrazek miał odstraszyć innych potencjalnych „kapusiów”, po tym jak talibowie uznali, że ich komendanci polowi giną głównie dzięki zdradom.

"Nie wiadomo, kto nauczył talibów podobnych praktyk" - mówi Alexander Neill. "Nigdzie indziej nie używano dzieci do takich zadań. Najmłodsi zamachowcy byli niegdyś wśród Tamilskich Tygrysów na Sri Lance, jednak od lat nikt nie uciekał się do tak oburzającej praktyki" - mówi.

Dżumę uratowała intuicja. Teraz chce być normalnym dzieckiem. Dziennikarzowi AP opowiada, jak bardzo lubi szkołę. Posłano go do niej, bo tak naprawdę nikt nie wie, ile ma lat. On sam mówi, że cztery, ale wszyscy wokół uznali, że jest sześciolatkiem i podlega obowiązkowi szkolnemu. Jego ulubiony przedmiot to rodzimy język pasztuński. Popisuje się znajomością paru podstawowych angielskich słów. "One, two, three" - liczy. I uśmiecha się od ucha do ucha.

Dla wielu Afgańczyków zupełnie nieświadomie stał się symbolem. Człowiekiem, od którego przebrała się miarka. Przeżył i teraz swoją opowieścią wywołuje oburzenie na talibów. Do niedawna to oni obchodzili afgańskie wioski i przekonywali, że NATO przyjechało tylko po to, by mordować bezbronną ludność. Teraz ich przeciwnicy - siły rządowe i miejscowa starszyzna - są coraz bardziej przekonane, że walka z ludźmi dawnego reżimu jest całkowicie usprawiedliwiona. "Gdy tylko widzę, że robią coś takiego, mam ochotę zabijać ich na miejscu" - mówił jeden z afgańskich oficerów.















Reklama