Mało jest ludzi, którzy z tak bliska potrafią opisać komunistyczną Kubę. Blisko 90-letni Huber Matos, ostatni - obok braci Castro - żyjący komendant rewolucji z lat 50., ma za sobą zarówno tryumfalne wkroczenie wraz z Fidelem do zdobytej w styczniu 1959 roku Hawany, jak i 20 lat spędzone w więzieniu za sprzeciw wobec reżimu. Przed wypadającą wczoraj rocznicą oddania przez Castro władzy DZIENNIK dotarł do mieszkającego od lat w Miami dysydenta.

Reklama

Matos skłócił się z braćmi Castro bardzo szybko, protestując przeciwko zbyt dużym wpływom komunistów. Sam twierdzi, że uczestniczył w rewolucji tylko po to, by zwalczyć autorytarny reżim Fulgencio Batisty. Antykomunizm natychmiast postawił go w opozycji zarówno wobec Fidela, Raúla, jak i dyżurnego siepacza rewolucji Ernesto "Che" Guevary. Raúl i Che domagali się skazania go na śmierć. Uratował go Fidel. "Nie chcę, żeby kontrrewolucja miała męczennika" - miał powiedzieć, zanim na lata wysłał go do więziennej izolatki. Dziś Matos wciąż wierzy, że dożyje dnia, kiedy będzie mógł wrócić na Kubę.

JAKUB KUMOCH: Walczył pan u boku Fidela Castro, potem był pan całe lata najbardziej znanym więźniem reżimu. Nie żałuje pan, że wy - rewolucjoniści z lat 50. - zdobyliście władzę? Skończyło się komunistyczną dyktaturą. Pan mówi, że nigdy nie był komunistą.
HUBER MATOS:
Byłem rewolucjonistą, bo chciałem obalenia dyktatury Batisty i przywrócenia narodowi kubańskiemu jego praw. Wierzyłem, że czterej pozostali główni dowódcy - Fidel Castro, jego brat Rauacute;l, Ernesto Che Guevara i Camilo Cienfuegos - walczą o to samo.


Fidel zawiódł?
Fidel walczył o władzę i w pewnym momencie zrozumiał, że model sowiecki da mu najwięcej władzy. Ja zrozumiałem to po latach, a powinienem o wiele wcześniej. W połowie stycznia 1959 roku Castro przekonywał nas, żeby nikt z naszej piątki nie brał stanowisk rządowych. Trzy miesiące później był premierem, sześć miesięcy później zmusił do dymisji prezydenta Urrutię. To człowiek, którego coraz bardziej pociągała władza. Był wręcz opętany jej żądzą.

Mniej więcej w tym okresie z towarzyszy walki staliście się ideologicznymi wrogami...

W pewnym momencie zauważyłem, że wokół aż roi się od komunistów, że infiltrują oni siły zbrojne, że przemycają swoje artykuły w gazetach, że z aktywistami partii komunistycznej przyjaźnią się Rauacute;l i Che. Mówiłem wówczas, że respektuję poglądy komunistów, ale nigdy nie zgodzę się na ich udział we władzy. To totalitarna ideologia, która do tego nie działa.

Reklama

Kiedy po raz pierwszy rozmawiał pan o tym z Castro?

To było w lipcu 1959. Postanowiłem, że na znak protestu złożę rezygnację. Fidel był wściekły. Nie masz racji - mówił. Rauacute;l i Che, owszem, pogrywają z komunistami, ale to ja tutaj jestem liderem i wszystko trzymam pod kontrolą. Dobrze - odpowiedziałem - wstrzymam się z dymisją, ale mam wrażenie, że na Kubie toczą się dwie rewolucje, jedna nasza i jedna komunistyczna.

Czy Fidel już wtedy zdradzał ciągoty do marksizmu?
Jak patrzę na to dzisiaj, to myślę, że on nigdy nie był ani marksistą, ani wyznawcą żadnej innej ideologii. To fałszywy prorok, który wykorzysta każdą doktrynę, która daje mu władzę. Chwycenie za sowiecką retorykę było drogą do tego, by zostać dyktatorem, a aparat partii komunistycznej był znakomitym narzędziem do zamienienia kraju w barak. Wcześniej, tuż po rewolucji, potrafił na szyi nosić krzyżyk i medalik z Matką Boską.

Czy trzaskając drzwiami, miał pan świadomość ryzyka? Rewolucje nie lubią dezerterów...
Miałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że w oczach Fidela porzucam rewolucję i dopuszczam się zdrady. Po 10 miesiącach władzy Castro i jego brata nie miałem już nawet wątpliwości, że mogę taką nielojalność przypłacić życiem. Wiedziałem, że nie odejdę ot tak po prostu, że Fidel z mojej dymisji zrobi wielki skandal. Gdy oskarżył mnie o zdradę i spiskowanie, wszystko było jasne.

Reklama

Mimo to nie został pan skazany na śmierć.
Naprawdę uratowała mnie reakcja moich dawnych towarzyszy. Proces, który mi wytoczono, był typową pokazówką - na trybunie siedzieli młodzi żołnierze. Gdy skończyłem parogodzinną mowę obrończą zobaczyłem coś niezwykłego - przez salę przeszedł głośny aplauz, publiczność stała. Myślę, że wyprowadziłem Fidela z równowagi, ale był na tyle cyniczny, że zrozumiał, iż zabijając mnie, da tym wszystkim ludziom męczennika.

Na wolności znalazł się pan dopiero w 1979 roku. Pisze pan, że 16 z 20 lat odsiadki spędził pan w izolatce. Proszę opowiedzieć o więzieniu - represyjność reżimu Castro jest bardzo często pomijana w jego biografiach.
Już na wstępie powiedziano mi, że mój wyrok naprawdę brzmi: śmierć w więzieniu. Ponad siedem lat przesiedziałem, nie widząc nikogo z moich najbliższych. O tym, co się dzieje na Kubie, mogłem jedynie od czasu do czasu dowiedzieć się od współwięźniów. Gdy protestowałem przeciwko poniżaniu, bito mnie i torturowano - coś, czego nawet nie chce mi się wspominać. W karcerze mieli taki specjalny nawiew, żeby więzień wdychał spaliny z miejscowego komina i żeby mu się odechciało protestować.

Po latach miałem zniszczone płuca, tak jakbym był nałogowym palaczem, mimo że nigdy w życiu nie paliłem. A to tylko była jedna z tortur. Potem się dowiedziałem, że tylko w pierwszych latach reżimu przez więzienia Castro przeszło 100 tysięcy ludzi! I wielu z nich nie wyszło.

Pana wypuszczono w 1979 roku. Fidel Castro miał już pełnię władzy. Cienfuegos zginął w podejrzanym wypadku, Che Guevara został w praktyce wyrzucony z wyspy, Raúl był lojalny. Wychodzi pan z więzienia, kraj jest całkowicie inny. I co?

Zdziwiło mnie, że ludzie o mnie pamiętają. Zanim wyrzucono mnie z kraju, pozwolono mi zabrać kilka rodzinnych pamiątek z domu w Hawanie. Dotarliśmy na miejsce i zupełnie nie wiem, jak rozeszła się wiadomość o moim uwolnieniu, ale bardzo szybko pod domem zaczął się zbierać tłum. Proszę sobie wyobrazić - oficjalna propaganda dawno uznała mnie za zdrajcę, bezpieka Castro terroryzowała naród, a tylu ludzi nie okazując strachu, przyszło pokazać mi, że są ze mną. Na wszelki wypadek władze nie zgodziły się na mój dalszy pobyt w Hawanie - wyrzucono mnie z kraju jeszcze tego samego dnia.

Nie zadawał pan sobie pytania, jak to się stało, że pana nie zabili, że wciąż pan żyje?

Oczywiście, że o tym myślałem. Po jakimś czasie dotarło do mnie, dlaczego uszedłem z życiem. To moja rodzina, która wyjechała z Kuby w latach 60., zrobiła wszystko, żeby mnie ratować, pukała do wielu drzwi, zmobilizowała kubańską diasporę w Miami. Pomagali mi ludzie na całym świecie. Rząd Kostaryki przez dwadzieścia lat domagał się wypuszczenia mnie na wolność. W Senacie USA pokazywano mi listy pisane w mojej obronie, w których sugerowano, że wolność dla Matosa to warunek polepszenia stosunków Hawana - Waszyngton. Zrozumiałem, że przez wszystkie te lata nie byłem sam. Życie zawdzięczam naprawdę wielu ludziom.

Osiadł pan w Miami. Na pewno szybko pan zobaczył, że Fidel w Ameryce, zwłaszcza wśród intelektualistów, ma licznych klakierów. Co oni w nim widzą?

Są to nieszczęśliwe ofiary jego propagandy. Fidel jest profesjonalistą, artystą i geniuszem kłamstwa. Kiedy spotyka się z kimś z Ameryki czy z Europy, z intelektualistą czy pisarzem, nagle staje się idealnym aktorem - przedstawia się jako ofiara imperializmu, jako człowiek oczytany, wrażliwy. Nie znam nikogo w historii, ani jednej postaci, która w tak perfekcyjny sposób posługiwałaby się kłamstwem. To aktor w hollywoodzkim stylu.

Myli pan, że po jego śmierci czar pryśnie?
Wie pan, Castro jest dziś trupem. Żyje, ale co to za życie dla niego. Kiedyś brylował, porywał tłumy. Dzisiaj jego osobisty urok wyparował. Nawet gdyby wrócił do władzy, nigdy nie odzyska jej w takim stopniu, w jakim by chciał. Mimo to castryzm na lata pozostawił ranę. Kuba długo będzie się leczyła z jego rządów. Fidel kiedyś mówił, że historia go uniewinni. A ja myślę, że za kilkadziesiąt lat spojrzy na niego bez tej całej otoczki i jedynym wyrokiem, jaki będzie mogła wydać, będzie wyrok skazujący.