„Znalazłem uniwersalną metodę postępowania, która może zapewnić każdemu życiowe powodzenie. Jest nią sprezzatura, pewnego rodzaju nonszalancja, która musi towarzyszyć wszystkiemu, co mówisz i robisz. Tak jakby każda rzecz na świecie nie sprawiała ci najmniejszego wysiłku, a wręcz przychodziła od niechcenia” – radził XVI-wieczny włoski pisarz i dyplomata Baltazar Castiglione. Okazuje się, że zalecana przez niego w klasycznym „Dworzaninie” niezawodna recepta na zrobienie kariery na dworze papieża Klemensa VII i cesarza Karola V Habsburga doskonale działa również w dzisiejszych czasach. To właśnie ta – wręcz karykaturalnie włoska – mieszanka nonszalancji z elegancją stała się przepustką do błyskotliwej kariery 63-letniego Cordera di Montezemolo. Od prawie dwudziestu lat stoi na czele legendy światowej motoryzacji firmy Ferrari, a do kwietnia kierował także jego spółką matką – potężnym turyńskim Fiatem. Nie wspominając już o zasiadaniu w przeszłości we władzach takich symboli włoskiego biznesu, jak producent luksusowych samochodów sportowych Maserati, największa federacja włoskich pracodawców Confindustria, konglomerat winiarski Cinzano International czy grupa bankowa UniCredit.

Reklama

Kim jest ten młodzik?

Pochodzi z arystokratycznej rodziny z północnowłoskiego Piemontu. Jego przodkowie wiernie służyli dynastii sabaudzkiej, która w połowie XIX zjednoczyła Włochy, a potem nosili generalskie i admiralskie epolety w armii czasów Benita Mussoliniego. Dla urodzonego tuż po wojnie Luki przepustką do podobnej kariery miały być studia prawnicze, a poza wszystkim prestiżowe wyścigi samochodowe, które już wtedy stawały się ulubioną rozrywką najbogatszych i najpotężniejszych ludzi w Italii. Luca Cordero di Montezemolo nie mógł trafić lepiej. Dziarskiego i pewnego siebie młodziana szybko wziął pod swoje skrzydła sam Enzo Ferrari, ojciec założyciel legendarnej włoskiej marki.

„Przyczynił się do tego jeden telefon” – brzmi opowieść rozpowszechniana przez otoczenie „Avocata” (jak nazywają obecnego szefa pracownicy Ferrari). Montezemolo jako słuchacz audycji „Chiamate Roma 3131” zadzwonił do radia i wziął udział w debacie o kondycji włoskiej motoryzacji. Przypadkowo przysłuchiwał się jej także w swoim domu sam właściciel koncernu, na którym Montezemolo zrobił duże wrażenie. – Kim jest ten młodzik? Musi mieć jaja, żeby mówić takie rzeczy! Macie mi go ściągnąć – miał powiedzieć Enzo Ferrari. Prawdą jest, że 26-latek został najpierw jego osobistym asystentem, a rok później szefem Scuderia Ferrari, czyli teamu Ferrari startującego w wyścigach Formuły 1. W następnych latach wcale nie zwalniał, pnąc się po kolejnych szczeblach kariery w konglomeracie Fiata (właściciela 85 proc. akcji Ferrari).



Potrzeba zmian

Polecony przez Ferrariego Montezemolo zyskał wkrótce nowego, jeszcze możniejszego promotora: Gianniego Agnellego. Nestor rodu zarządzającego Fiatem był w tym czasie najpotężniejszym biznesmenem, a być może i człowiekiem, w całych Włoszech. Kontrolował 4,5 proc. włoskiego PKB, dając pracę trzem procentom Włochów, a od jego dobrej woli zależało 16 proc. tamtejszych inwestycji w badania naukowe. Kontrolując dwa największe dzienniki „Corriere della Sera” i „La Stampa”, nie musiał martwić się o złą prasę. A Włosi (zwłaszcza ci z północy kraju) kochali go za szpikowanie gwiazdami (Platini, Boniek, Baggio, Zidane) dumy ich futbolu Juventusu Turyn. W parze z potęgą biznesową szedł u Agnellego ekstrawagancki styl życia: przyjmowanie na swoim jachcie wizyt Henry'ego Kissingera i Jackie Kennedy czy noszenie zegarków na mankiecie koszuli, co skwapliwie podchwycili najlepsi mediolańscy projektanci mody. Jeden z nich, Nino Cerruti, otwarcie mówił, że zawsze inspirowały go tylko trzy postacie: James Bond, JFK i właśnie Agnelli.

Reklama

– Gianni Agnelli nie tylko wypuścił Montezemolo na szerokie biznesowe wody. On go wymyślił. Świadomie bądź nie, uczeń zaczął kopiować styl Agnellego – nonszalanckiego, nienagannie ubranego, spontanicznego biznesmena, któremu sukces przyszedł tak łatwo, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych – mówi nam Federigo Argentieri, szef instytutu spraw publicznych na rzymskim Uniwersytecie Johna Cabota.



Czy tak znakomicie pielęgnujący swój wizerunek Montezemolo rzeczywiście potrafiłby bez trudu skopiować biznesowy sukces na innym polu? Na przykład w dającej niespotykany gdzie indziej prestiż, lecz najeżonej niezliczoną liczbą pułapek polityce. Włosi od dawna zadają sobie to pytanie. – Montezemolo bywał już w mediach kandydatem na szefa niezliczonych ministerstw, założycielem własnej partii, a nawet potencjalnym premierem – wspomina Gianfranco Pasquino, komentator polityczny i wykładowca uniwersytetu w Bolonii. Spekulacje napędzała zwykle ostra krytyka rządzących, od której Montezemolo nie stroni. Ale pytany o ewentualne polityczne ambicje jak dotąd zawsze zdecydowanie zaprzeczał. – O politykę szefa trzeba pytać nie wprost. Tylko wtedy można się czegoś dowiedzieć – radzi nawet rzecznik Montezemolo.

Ostatnio za jego radą poszedł na przykład korespondent londyńskiego „Financial Timesa” Richard Milne. Usłyszał, że szef Ferrari chciałby robić dla kraju coś pozytywnego. „Niekoniecznie oznacza to funkcję partyjnego przywódcy, przynajmniej na razie” – mówił Montezemolo. A potem: „Ten kraj potrzebuje fundamentalnych reform. Potrzebuje czystych reguł gry i etycznej odpowiedzialności rządzących. Potrzebnych jest wiele zmian. Zobaczymy”. Pełna gestykulacji tyrada wielokrotnie przerywana była odbieranymi przez Montezemolo telefonami od dziennikarzy. Pytali go, jak skomentuje słowa premiera Berlusconiego, który stwierdził, że szef Ferrari byłby idealnym ministrem przemysłu. „To całe Włochy. Kraj wiecznej intrygi. Wcale nie jestem pewien, czy Montezemolo sam nie zaaranżował tego festiwalu telefonów” – podsumował wywiad z biznesmenem czołowy europejski dziennik gospodarczy.

Interesuje go tylko on sam

Ostatnio fala spekulacji na temat przyszłości charyzmatycznego biznesmena przybiera na sile. Od kilku miesięcy wzrasta niezadowolenie z rządów Silvia Berlusconiego. Najpierw krajem wstrząsnęła seria afer obyczajowych z premierem i ekskluzywnymi prostytutkami w rolach głównych, potem powróciły ciągnące się za nim oskarżenia o korumpowanie urzędników i sędziów w czasach, gdy był jeszcze przedsiębiorcą. Na początku lipca w proteście przeciwko kontrowersyjnej ustawie medialnej forsowanej przez rząd nie ukazały się włoskie gazety.

Zaczęło się sypać nawet – stojące dotąd murem za Berlusconim – jego zaplecze polityczne. Gianfranco Fini, drugi człowiek w rządzącej partii Lud Wolności, od kilku tygodni oskarża premiera o autorytarny styl i szykuje się do wyprowadzenia swoich zwolenników z koalicji. Jakby tego było mało, Włosi zaczynają odczuwać pierwsze skutki kryzysu gospodarczego. Pod presją Brukseli Berlusconi forsuje w parlamencie wart 24 mld euro pakiet oszczędnościowy. – Jeśli go nie zatwierdzą, idę sobie do domu – mówił niedawno z właściwą sobie szczerością szef rządu.

Wówczas we włoskiej polityce zrobiłoby się miejsce dla takich ludzi jak Montezemolo. – Szef Ferrari mógłby bardzo łatwo stać się alter ego Berlusconiego. Ma wiele jego zalet: jest kojarzony z biznesowym sukcesem i ma ujmującą włoską charyzmę, a pozbawiony jest jego wad. U niego nonszalancja nigdy nie przekracza granicy śmieszności, poza którą Berlusconi wychodzi bardzo często – mówi nam Federigo Argentieri. – Jest człowiekiem politycznego centrum, który mógłby się dogadać z każdym i wiarygodnie sprzedawać opinii publicznej odnowę włoskiego życia publicznego – dodaje Pasquino. Mógłby nawet zyskać kluczowe we Włoszech poparcie Watykanu, gdzie jednym z kluczowym kardynałów jest... jego kuzyn Andrea Cordero Lanza di Montezemolo.



Szef Ferrari jakby instynktownie wyczuwał, że jego godzina nadchodzi: w ostatnim czasie zrezygnował z kilku ważnych i czasochłonnych funkcji. Dwa lata temu oddał urząd szefa Confindustrii, największej organizacji lobbingowej we Włoszech. W kwietniu przekazał szefostwo Fiata w ręce najmłodszego przedstawiciela rodu Agnellich, 34-letniego Johna Elkanna. Wkrótce też kończy na własne życzenie kadencję prezydenta LUISS, drugiego co do wielkości prywatnego uniwersytetu we Włoszech. Rok temu założył z kolei własny think tank Italia Futura.

Krytycy mają tylko jeden zarzut: Montezemolo nie nadaje się na polityka, bo interesuje go tylko on sam. Jest swoim najlepszym produktem. „Stworzył wspaniały image wybitnego biznesmena, ale nie jestem pewien, czy w życiu tak naprawdę kiedykolwiek i czymkolwiek zarządzał. Od czarnej roboty miał zawsze kogoś innego, a sam mógł brylować” – mówił w rozmowie z „Financial Timesem” jeden z czołowych włoskich przedsiębiorców. A kolejnego narcyza na stanowisku szefa rządu Italia mogłaby już nie zdzierżyć.