Jubileuszowy szczyt Grupy Wyszehradzkiej pokazał, że organizacja ta nadal ma rację bytu, a Polskę, Czechy, Słowację i Węgry znów więcej łączy, niż dzieli. To dobry prognostyk przed rozpoczynającym się jutro szczytem Unii Europejskiej, którego głównymi tematami będą kryzys migracyjny oraz negocjacje z Wielką Brytanią na temat warunków jej dalszego członkostwa. W obu tych sprawach państwa grupy mają bardzo zbliżone stanowisko.
"W ciągu ostatnich 25 lat Grupa Wyszehradzka rozwijała intensywną współpracę opartą na wspólnych wartościach i interesach. Poprzez członkostwo w UE i NATO państwa grupy przyczyniły się do gospodarczej i politycznej integracji Europy oraz umocniły stabilność i bezpieczeństwo kontynentu" - napisali w deklaracji przyjętej za zakończenie odbywającego się w Pradze szczytu premierzy Beata Szydło, Bohuslav Sobotka, Robert Fico i Viktor Orbán.
Grupa Wyszehradzka została powołana w 1991 r. po to, by ułatwić wchodzenie państw członkowskich do struktur zachodnioeuropejskich, głównie NATO i UE. Ponieważ późniejszy z tych celów został osiągnięty w 2004 r., jej dalsze istnienie trochę straciło sens, szczególnie że środkowoeuropejska czwórka nie miała zbyt wielu wspólnych celów w polityce zagranicznej, zaś tylko Warszawa miała ambicje, by odgrywać znaczącą rolę w polityce unijnej. Podziały pogłębiły rosyjska aneksja Krymu i będące jej konsekwencją nałożenie unijnych sankcji na Rosję, które Polska, w odróżnieniu od pozostałych, zdecydowanie popierała. Jednak w związku z ich niedawnym przedłużeniem sprawa na razie zeszła na dalszy plan, a wobec dwóch najpilniejszych problemów Unii – kryzysu migracyjnego i groźby wyjścia z niej Wielkiej Brytanii – państwa grupy mają zbieżne stanowisko.
"Szybka implementacja środków uzgodnionych na poziomie UE w celu wzmocnienia ochrony granic zewnętrznych musi być naszym priorytetem, jeśli mamy powstrzymać powtórzenie się scenariusza z 2015 r. Jeżeli szybko nie zastosujemy w praktyce konkretnych rozwiązań w celu poprawy zarządzania najbardziej wrażliwymi odcinkami zewnętrznych granic Unii i zatrzymania napływu migracyjnego, to jest zagrożenie, że sytuacja szybko może się wymknąć spod kontroli" - ostrzegli premierzy. Wezwali też do przyspieszenia prac nad propozycją unijnej straży granicznej i przybrzeżnej – ale bez możliwości jej użycia wbrew stanowisku państw członkowskich – oraz do wcielenia w życie umowy z Turcją, która ma zatrzymywać imigrantów.
Reklama
Co ważne, Grupa Wyszehradzka nie ograniczyła się do rytualnego apelowania o realizację dotychczasowych uzgodnień, ale i wyszła z własnymi pomysłami. W deklaracji jest mowa o planie alternatywnym: jeśli nie uda się powstrzymać napływu imigrantów z Turcji do Grecji, trzeba będzie wzmocnić granice grecko-macedońską i turecko-bułgarską. Temu służyło zaproszenie na praski szczyt prezydenta Macedonii i premiera Bułgarii. Udział tych dwóch państw bardzo nie spodobał się Niemcom, które w dość arogancki sposób postanowiły pouczyć kraje Grupy Wyszehradzkiej. Jak ujawnił słowacki premier Robert Fico, MSZ w Bratysławie otrzymało notę, w której Berlin wyraża niezadowolenie z takiego składu rozmów, zaś według niemieckiej prasy ambasadorowie RFN w Pradze i Bratysławie zwrócili się o program szczytu.
Tego typu zachowanie świadczy o tym, że Berlin coraz bardziej obawia się, że sprzeciw wobec niemieckiego pomysłu rozwiązania kryzysu imigracyjnego – który jako pierwsze wyraziły właśnie państwa Grupy Wyszehradzkiej – będzie się rozlewał na kolejnych członków. To się zresztą już dzieje, bo nawet część państw, które początkowo krytykowały Orbána za budowę płotu granicznego, dziś nieoficjalnie przyznaje, że miał on rację. A jak pisze cytowana przez RMF24.pl niemiecka prasa, jeszcze nigdy Niemcy nie były tak mocno izolowane w UE, za co wyłączną winę ponosi kanclerz Angela Merkel. Pośrednio jest to przyznanie, że państwa Grupy Wyszehradzkiej odniosły zwycięstwo.
Druga kluczowa sprawa podczas szczytu, czyli stanowisko wobec brytyjskich postulatów zreformowania UE, nie doczekała się odrębnej deklaracji, ale z wcześniejszych wypowiedzi można się domyślać, że grupa będzie się twardo sprzeciwiać pomysłom ograniczenia świadczeń socjalnych dla imigrantów wewnątrzunijnych. To jednak podobnie silna determinacja, co w sprawie relokacji uchodźców, może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Propozycja kompromisu, którą Davidowi Cameronowi przedstawił Donald Tusk, i tak była już bardzo rozwodniona. Gdyby Cameron zgodził się na rezygnację z tego postulatu, większość Brytyjczyków nie będzie miała oporów przed zagłosowaniem w referendum za wyjściem z Unii.