24 września w Niemczech odbędą się wybory parlamentarne. Ich wynik z pewnością przesądzi o politycznej przyszłości kontynentu. Czy wygra CDU lub SPD, czy też któreś z ugrupowań przeciwnych UE? Dziś kolejny z reportaży mających przybliżyć sytuację polityczną i gospodarczą Republiki Federalnej.
Thomas Triller jest dyrektorem Urzędu Górniczego w Stralsundzie. W tym nadbałtyckim regionie Niemiec nie ma wielkich kopalń, ale wydobywa się kredę, żwir i wody termalne, a przy granicy z Polską w okolicach Świnoujścia także ropę i gaz. Bez zgody dyrektora Trillera nikt tam nie może głębiej kopać. Jego urząd odpowiada też za to, jaki będzie przebieg gazociągu Nord Stream 2 w niemieckiej części Bałtyku i czy w ogóle będzie mógł on zostać tam położony. Rosyjski Gazprom chce, by wszystko odbyło się tak, jak poprzednio, kiedy kładziono pierwszą nitkę rurociągu.
Dla Trillera nie jest to takie proste, bo przeciwko planom budowy protestują nie tylko polskie władze, ale również niemieccy ekolodzy, miejscowi rolnicy i Bundeswehra. Kiedy się spotykamy, ma już zebranych 16 segregatorów z projektami, mapami i skargami. Łącznie do urzędu górniczego wpłynęło prawie 200 stanowisk od różnego rodzaju instytucji i osób prywatnych. Wiele z nich żąda zasadniczych zmian w inwestycji, a nawet jej zatrzymania. Na każdą z tych opinii Triller będzie musiał znaleźć odpowiedź. W branży górniczej pracuje od ponad 30 lat, ale decyzja w sprawie Nord Stream 2 będzie najważniejsza w jego karierze.
W lipcu w urzędzie górniczym odbyło się wysłuchanie wszystkich, którzy uważają, że budowa niemieckiej części rosyjskiego gazociągu dotyczy ich interesów. W tej procedurze wzięło udział ok. 200 osób i zajęła ona cały tydzień. W tym samym czasie w Waszyngtonie amerykański Kongres przyjął ustawę o sankcjach wobec Rosji. Bezpośrednio odnosi się ona też do gazociągu Nord Stream 2. Zapowiada, że USA będą nadal „sprzeciwiać się rurociągowi Nord Stream 2 ze względu na jego szkodliwy wpływ na bezpieczeństwo energetyczne Unii Europejskiej, rozwój rynku gazu w Europie Środkowej i Wschodniej oraz reformy energetyczne na Ukrainie”. Dokument przewiduje, że prezydent Ameryki może nałożyć sankcje na firmy, które wspierają budowę rurociągów umożliwiających Rosji eksport surowców energetycznych. Te przepisy ostro skrytykowali politycy w Rosji i Niemczech oraz sam Donald Trump. Po kilku dniach wahania amerykański prezydent ostatecznie ustawę podpisał, ale nie jest jasne, czy kiedykolwiek zechce skorzystać z nowych uprawnień.
– Sprawdzamy konsekwencje prawne amerykańskiej ustawy o sankcjach – odpowiada Steffen Ebert, rzecznik Nord Stream 2, kiedy pytam go o zagrożenia dla powstania gazociągu. Ma on kosztować 10 mld euro, co po połowie zamierzają sfinansować rosyjski Gazprom oraz pięć koncernów z Europy. Decyzje w Waszyngtonie sprawiły, że szefowie francuskiego Engie (dawne GDF Suez) nieoficjalnie zasygnalizowali możliwość wycofania się z projektu. Odmienne stanowisko przyjęły niemieckie Uniper i Wintershall, które opowiadają się za budową rurociągu i nie chcą dopuścić, by "biznesowy projekt stał się ofiarą geopolityki".
– Niech pan zwróci uwagę, że w ustawie zapisane jest, że "prezydent, w koordynacji z sojusznikami Stanów Zjednoczonych, może wprowadzić sankcje" – mówi Ebert. Nie musi dodawać, że zdecydowanie sprzeciwiają się im niemieckie władze i że Berlin będzie bronił interesów rodzimych koncernów. Na każdym politycznym szczeblu w Niemczech widać wiele wpływowych osób, którym zależy na powstaniu Nord Stream 2. Ostatnio nawet kanclerz Angela Merkel, która dotąd publicznie zachowywała neutralność w tej sprawie, opowiedziała się przeciwko planom Komisji Europejskiej, która zamierza negocjować z Rosją zasady działalności tego gazociągu Gazpromu.