Zjazd Białej Rusi ma być przełomowy, zaskoczyć ma również kierownictwo nowego ugrupowania. Na czele bloku, który będą budować wierni urzędnicy, biznesmeni oraz znani sportowcy, stanie bowiem nie żaden z zaufanych twardogłowych współpracowników, ale syn prezydenta, 31-letni Wiktar. Młody Łukaszenka jest obecnie członkiem Rady Bezpieczeństwa i kontroluje struktury siłowe. Zakotwiczenie w służbach specjalnych ma mu zagwarantować realne wpływy w państwie, a nowa partyjna funkcja dać wiedzę, jak rozstawiać pionki na parlamentarnej szachownicy, gdy grać już będzie także opozycja. I dbać przy okazji o zachowanie wpływów ojca.
Do tej pory Łukaszenka nie miał "swojej" partii - w białoruskim, fasadowym parlamencie zasiadają w większości posłuszni prezydentowi bezpartyjni. Stworzenie Białej Rusi ma być pierwszym krokiem w stronę poluzowania reżimu a jednocześnie szansą na zapewnienie sobie władzy w nowych warunkach. "Łukaszenka ewidentnie przygotowuje się do liberalizacji systemu. Dlatego stawia na rodzinę, a nie na dawnych współpracowników. Obawia się, że jego dotychczasowym pretorianom nowe pomysły się nie spodobają" - mówi DZIENNIKOWI Jarosław Romanczuk, białoruski politolog i dyrektor mińskiego Centrum Analitycznego "Strategia".
O tym, że zmiany nadejdą, przekonany jest również Alaksandr Wajtowicz, były członek Rady Bezpieczeństwa, instytucji, w której dziś karty rozdaje młody Łukaszenka. "Partia ma wesprzeć prezydenta w nadchodzących trudnych czasach. Okazuje się, że cud gospodarczy nie jest tak spektakularny, jak zapowiadał Łukaszenka. Czekają nas ciężkie reformy i potrzebna jest partia, która wyjaśni Białorusinom ich sens" - tłumaczy DZIENNIKOWI. - "Jestem pewien, że zmiany w gospodarce pociągną za sobą zmiany w polityce. Tak jest zawsze: poluzowaniu w biznesie towarzyszy więcej swobody w polityce. Oprócz partii władzy korzyści odniesie również opozycja" - podkreśla Wajtowicz.
Wpuszczenie opozycjonistów do parlamentu to dla Łukaszenki również sposób na przełamanie izolacji ze strony Zachodu. I tym samym wyrwanie się spod coraz większych nacisków Kremla, który podwyższając ceny gazu i ropy, chce zmusić go do uległości, a w przyszłości nawet włączyć Białoruś w skład Rosji. Tymczasem Bruksela stawia sprawę jasno: jeśli reżim zrezygnuje z represji, Mińsk może otrzymać pomoc finansową. Pieniądze z Zachodu mogą być więc dla Łukaszenki polisą ubezpieczeniową na wypadek rosyjskich podwyżek surowców, od których Białoruś jest całkowicie uzależniona. Dzięki nim gospodarka nie popadnie w ruinę, a w kraju nie wybuchną antyprezydenckie demonstracje.
Sam Aleksandr Łukaszenka doskonale zdaje sobie sprawę, że ma coraz mniej czasu. Rosja bowiem z pewnością nie będzie się biernie przyglądać jego próbom urwania się ze smyczy. Testem dla niego będą zaplanowane na przyszły rok wybory parlamentarne. Opozycja już zastanawia się nad kształtem list wyborczych. Jeśli białoruski prezydent udowodni, że stać go na zbudowanie choćby fasadowego systemu wielopartyjnego, z wpuszczeniem opozycjonistów do parlamentu włącznie, ma szansę przetrwać. Jeśli zaś będzie trwał w anachronicznej dyktaturze, wówczas jak każdy nieustępliwy autokrata odejdzie w niesławie.
---------------------------------------------------------------------------
Unia kusi Łukaszenkę
Kilka miesięcy temu Bruksela złożyła Mińskowi ofertę: demokratyzacja w zamian za pomoc finansową. Jednym z głównych założeń kompromisu jest umożliwienie działalności białoruskim partiom opozycyjnym. Łukaszenka nie mówi nie.
Mińscy politolodzy kreślą następujący rozwój sytuacji: prezydent zawrze sojusz z partią komunistyczną, która dotychczas sympatyzowała z liderem opozycji Aleksandrem Milinkiewiczem, i nawiąże współpracę z Partią Liberalno-Demokratyczną Siarhieja Hajdukiewicza. W ten sposób zyska dwie siły polityczne, które w przyszłym parlamencie będą mogły odegrać rolę koncesjonowanej opozycji na wzór rosyjski.
Jak dowiedzieliśmy się od białoruskich ekspertów, Łukaszenka pogodził się już także z tym, że do parlamentu będzie musiał wpuścić "prawdziwą" opozycję, np. z Frontu Narodowego czy z ruchu "O wolność". Zachód nie zaakceptuje jednak "wariantu rosyjskiego", w którym jest ona jedynie ozdobnikiem, i będzie domagał się przyznania przeciwnikom reżimu wpływu na podejmowanie decyzji.
Można przypuszczać, że w takiej sytuacji Łukaszenka będzie starał się o to, by na listach wyborczych opozycji nie znaleźli się jej charyzmatyczni i dobrze znani liderzy, a wyłącznie ludzie z drugiego szeregu.
Białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka kończy budowanie partii władzy. Na początku października w Mińsku ma się odbyć zjazd założycielski Białej Rusi. Eksperci przewidują, że to pierwszy krok do przeprowadzenia kontrolowanej zmiany systemu politycznego - pisze DZIENNIK.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama